Odwaga, z jaką zgłaszane są propozycje stojące w sprzeczności z podstawowymi swobodami obywatelskimi, jest doprawdy zadziwiająca.

Nie tak dawno w „Rzeczpospolitej” opisywaliśmy projekt mający rozwiązać problem kierowców uciekających przed mandatami. Otóż rozwiązaniem ma być nakaz nałożony na właściciela pojazdu, aby w specjalnym zeszycie zapisywał, kto danego dnia, o danej godzinie i na danej trasie prowadził jego samochód. Za brak takiej sprawozdawczości, oczywiście obowiązkowo archiwizowanej przez dwa lata, groziłaby kara finansowa. Projekt nowych przepisów jest już w bardzo zaawansowanej formie.

Po tym pomyśle wydawałoby się, że na poważnie nie da się już wymyślić nic bardziej absurdalnego, a jednak... Najnowszy pomysł rządu, który ma być procedowany jako projekt poselski w Sejmie, idzie w takim oto kierunku – kto ostatecznie ma decydować, jak będzie wyglądać trawnik w naszym ogródku czy nasz żywopłot? Urzędnik gminny. Jeżeli uzna on, że nasz żywopłot jest, dajmy na to, zbyt wysoki, a nakaz ścięcia do akceptowalnego przez urzędnicze oko poziomu zostanie przez właściciela posesji zignorowany, to taki niesforny właściciel zostanie ukarany. Bo niby własność jest twoja i teoretycznie ty decydujesz, jakiej długości chcesz mieć żywopłot, ale porządek musi być. To samo ma dotyczyć graffiti namalowanego na murze czy zewnętrznej części parkanu będącego czyjąś własnością. Jeśli jego właściciel nie zmyje malowideł po dobroci, zapłaci karę.

Wszystko to spowodował rządowy pomysł, aby gminy mogły uchwalać regulaminy, w których nakazywałyby mieszkańcom dbanie o teren posesji i wokół nich. Przedstawiciele samorządów oczywiście pieją z zachwytu, bo pomysł jest szczytny. A wolności obywatelskie i święte prawo własności? No cóż, trudno. Aż strach pomyśleć, co będzie dalej...