Rz: Skąd się wzięło pana zamiłowanie do nurkowania?
Tomasz Strugalski: Miałem nadwagę. Przez całe życie byłem gruby, a woda sprawiała, że nie czułem kilogramów. Miałem nawet przewagę nad moimi rówieśnikami, bo dzięki tkance tłuszczowej nie marzłem. Ciągnęło mnie wszystko, co związane z wodą.
Najpierw był pan nurkiem, potem dopiero został pan prawnikiem, prawda?
To było tak jak w Molierowskiej sztuce „Chory z urojenia" – hipochondrykowi przyjaciele doradzili, by został lekarzem. Podobnie było ze mną. Przez 20 lat, podczas których byłem instruktorem nurkowania, obsesyjnie bałem się, że ktoś utopi mi się na zajęciach. Oczywiście dokładałem należytych starań, żeby do niczego takiego nie doszło. Jestem jednym z niewielu instruktorów, którzy mieli własne szkoły i którym nie zdarzył się wypadek.
Na studia prawnicze poszedłem właściwie ze strachu. Wolałem umieć uwolnić się od odpowiedzialności, gdyby jednak komuś coś złego się przydarzyło. Chciałem też wiedzieć, jak z prawnego punktu widzenia mam dokładać należytej staranności. Studia tak mi się spodobały, że skończyłem je z wyróżnieniem, a potem napisałem doktorat z odpowiedzialności instruktora sportu za szkodę na osobie. Kolejnym krokiem było zdanie egzaminu adwokackiego i założenie kancelarii.