Ale premier, mówiąc językiem reklamy, zawstydził kabareciarza. Urażony stwierdzeniem Grzegorza Napieralskiego, że jest "wypalony i zmęczony", wyzwał go na pojedynek w biegu na 10 kilometrów, i to o siódmej rano. Fakt, że premier zmienił dyscyplinę i obecnie zamiast kopaniem piłki zajmuje się bieganiem, dobrze świadczy o jego rozsądku i wyczuciu społecznych nastrojów. Pomimo całej propagandowej potęgi, pracującej na rzecz władzy, prawda o rządach PO stopniowo dociera do umysłów większej liczby Polaków. A jak w końcu dotrze, to umiejętność szybkiego dobiegnięcia na Okęcie będzie Tuskowi bardzo, bardzo potrzebna.
Ten przykład powinni sobie wziąć do serca jego podwładni. Nie wątpię zresztą, bo wszak posłów PO łączy z liderem szczególna, telepatyczna więź. Kiedy PiS złożył w Sejmie projekt zaostrzenia kar za posiadanie tzw. niebezpiecznych narzędzi, zgodnie z dyrektywą, że wszystko, co mówi opozycja, jest złe, platformersi jednogłośnie go odrzucili i potępili. Ale oto niemal z dnia na dzień z okolic premiera powiało wezwaniem do wojny z, jak to ujęła dziennikarka TVN 24, pseudokibolami, i posłowie PO równie jednogłośnie projektem się zachwycili. Bartosz Arłukowicz, który na razie okazał się niezły w chodach (można by o jego nawróceniu na ministra, skoro zaniedbano nagrania "taśm prawdy", nakręcić przynajmniej film, szkoda tylko, że tytuł "Wielka czerwona jedynka" już zajęty), żeby doszlusować do poziomu, musi teraz dużo ćwiczyć. Tylko sam już nie wiem, co najpierw: biegi czy musztrę?