Winczorek: Czas na korektę kodeksu wyborczeg

W dobie Internetu utrzymywanie ciszy wyborczej traci sens. Bo jak karać uczestników dyskusji na portalu, którzy w dniu wyborów nawołują do głosowania na swoich faworytów? – pyta konstytucjonalista

Aktualizacja: 11.10.2011 22:28 Publikacja: 11.10.2011 22:19

Profesor Piotr Winczorek

Profesor Piotr Winczorek

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Wybory 9 października 2011 r. odbywały się po raz pierwszy na podstawie przepisów nowo przyjętego kodeksu zastępującego ordynacje wyborcze do krajowych ciał przedstawicielskich i Parlamentu Europejskiego, na urząd prezydenta Rzeczypospolitej oraz organów stanowiących i wykonawczych samorządu terytorialnego. Mieliśmy zatem okazję przetestować w praktyce ich funkcjonowanie.

Zebrane już doświadczenia nie są jednorodne. Niektóre regulacje kodeksowe udowodniły swą przydatność i wykazały się skutecznością, inne sprawiły zawód. Nadchodzi zatem czas, by bez presji wyborczej zastanowić się nad ewentualną ich korektą.

Dwa dni lepsze  od jednego

Jeszcze przed ogłoszeniem terminu wyborów pojawiły się zarzuty co do konstytucyjności niektórych postanowień kodeksu. W szczególności dotyczyło to przewidzianej przez niego możliwości przeprowadzenia głosowania w ciągu dwu kolejnych dni, z których jeden powinien być dniem wolnym od pracy. Trybunał Konstytucyjny, wyrokując w tej sprawie, uznał ten zarzut za zasadny, ponieważ konstytucja mówi w kontekście wyborów o dniu, a nie o dniach. Uznano zatem, że chodzić tu może o jeden tylko dzień.

Jak już miałem okazję wypowiadać się na ten temat na łamach "Rzeczpospolitej", przyjęta w tym wypadku wykładnia konstytucji może być dyskusyjna, abstrahuje bowiem od jednej z podstawowych zasad prawa wyborczego, jakim jest powszechność wyborów. Zasadę tę należałoby, moim zdaniem, rozumieć w ten sposób, że ustawa wyborcza stwarza jak najszersze możliwości faktycznego korzystania z niej przez obywateli. Dwa dni głosowania ułatwiłyby jej realizację w większym stopniu niż jeden dzień. Ale ponieważ chodzi tu o dzień wolny od pracy, również drugi dzień (np. sobota), oprócz zwyczajowej niedzieli, powinien być wolny od tego obowiązku.

Jednakże wobec orzeczenia Trybunału pójście w tę stronę wymagałoby korekty konstytucji przez zamianę słowa "dzień" na słowo "dni", a dodatkowo – jeśli chciałoby się korzystać z możliwości przeprowadzania dwudniowego głosowania – należałoby uchwalać każdorazowo specjalną ustawę, która ową sobotę uznawałaby za dzień wolny od pracy.

Sprawa Korwin-Mikkego

Tuż po zamknięciu rejestracji list wyborczych przez zgłaszające je komitety pojawił się spór o decyzję PKW o odmowie rejestracji w całym kraju list złożonych przez ugrupowanie Janusza Korwin-Mikkego Nowa Prawica. Powodem takiej decyzji było to, iż nie zgłoszono tyle list z podpisami wyborców, ile wymagają przepisy, aby móc rejestrować kolejne już bez konieczności zbierania pod nimi podpisów. Janusz Korwin-Mikke przekonywał, że wina leży po stronie organów wyborczych, które nie zdążyły w terminie zweryfikować dostarczonych podpisów.

Nieuczestniczenie w wyborach we wszystkich okręgach w kraju wydatnie osłabiło szanse Nowej Prawicy na uzyskanie liczącego się wyniku. Notabene, już po ogłoszeniu wyników wyborów niewiele wskazuje, aby stronnictwo to mogło otrzymać jakieś mandaty (próg 5 proc.) lub choćby dotację pieniężną z kasy państwa (próg 3 proc.). Prawnicy reprezentujący Nową Prawicę podjęli zatem próbę odwołania się od decyzji PKW najpierw do Sądu Najwyższego, a później do sądu administracyjnego. W obu przypadkach bezskutecznie.

I tu właśnie kryje się problem. Istotnie, kodeks wyborczy przewiduje, że decyzja PKW w sprawie rejestracji list jest ostateczna. Ale czy jest to rozwiązanie właściwe? Mam co do tego wątpliwości. Konstytucja bowiem w art. 45 ust. 1 zapewnia każdemu (a więc i takiemu podmiotowi jak komitet wyborczy) prawo do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki przez właściwy, niezależny, bezstronny i niezawisły sąd.

Decyzja PKW w sprawie odmowy rejestracji list może naruszyć prawa wyborcze obywateli, nie powinna zatem pozostawać poza zasięgiem sądowej kontroli. Dlatego też należałoby, moim zdaniem, poddać decyzję PKW w tej sprawie kognicji (rozpoznaniu) Sądu Najwyższego. Uznanie wniosku komitetu wyborczego Nowej Prawicy przez SN za niedopuszczalny miało wprawdzie w świetle postanowień kodeksu wyborczego podstawę ustawową, lecz czy równie silną podstawę konstytucyjną? Nie jestem co do tego przekonany.

Kodeks wyborczy wprowadził wiele nowości odnośnie do procedury głosowania. Chodzi przede wszystkim o głosowanie korespondencyjne dostępne dla dwu kategorii osób: przebywających za granicą oraz chorych i niepełnosprawnych. W wyborach parlamentarnych w 2011 r. z możliwości tej skorzystało stosunkowo niewiele osób. Mogłoby się zatem wydawać, że wprowadzono ją niepotrzebnie, komplikując nadmiernie akt głosowania oraz otwierając pole do nadużyć i oszustw wyborczych.

Zdecydowanie nie podzielam tego poglądu. Jako nowość głosowanie korespondencyjne musi się stać powszechniej znane. Dopiero wówczas można będzie oceniać jego przydatność. Co więcej, należałoby rozpocząć dyskusję nad wprowadzeniem kolejnej innowacji, jaką może być głosowanie przez Internet. Jak wiadomo, do sieci przenosi się coraz większa część naszego codziennego życia: kontaktów międzyludzkich i działań o charakterze decyzyjnym (np. w bankowości, zakupach, czynnościach urzędowych). Czemu zatem miałoby się wykluczać ten środek jako sposób decydowania w procedurach wyborczych?

Żywioł nie do opanowania

Skoro jestem przy Internecie. Jego istnienie zmienia tryb komunikowania się społecznego. Dotyczy to również kampanii wyborczej. Już obecnie sieć jest do tych celów powszechnie wykorzystywana nie tylko przez komitety wyborcze i kandydatów, ale i przez samych wyborców. Internet jest żywiołem nie do opanowania; nie można mu narzucić takich samych reguł prowadzenia kampanii jak tej, która jest prowadzona w tradycyjnych formach: przekazu radiowo-telewizyjnego, akcji plakatowej, ulotkowej, wieców i spotkań agitacyjnych.

Powstaje więc pytanie, czy utrzymywanie ciszy przedwyborczej ma jeszcze jakiś sens. Dotychczasowe argumenty na jej rzecz (czas do zastanowienia, ukojenia emocji itp.) upadają, skoro kampania trwa w najlepsze w Internecie, i to bez względu na ustanowione zakazy i kary. Ciekawe, jak karać uczestników dyskusji na portalu, którzy jeszcze w dniu wyborów nawołują do głosowania na swoich faworytów, oświadczają, kogo lubią, a kogo nie cierpią, i przekonują, by tego czy owego w żadnym razie nie popierać.

Być może należałoby zakaz propagandy w dniu bezpośrednio poprzedzającym dzień wyborów i w dniu głosowania ograniczyć w imię realizmu jedynie do – że tak powiem – naziemnych środków przekazu (RTV, drukowana prasa, plakaty, uliczne manifestacje itp.), a zrezygnować z zakazów i tak niemożliwych do wyegzekwowania, obejmujących środki "podziemne" (Internet)?

Senat w dwóch turach

Kodeks wyborczy wprowadził wybory do Senatu w okręgach jednomandatowych przy istnieniu zasady większości względnej. Wedle zwolenników takiej procedury miała ona odpartyjnić izbę wyższą naszego parlamentu. Ale z góry było wiadomo, że niewiele z tego wyjdzie. I rzeczywiście, okazało się, że w Senacie 96 miejsc na 100 zajęli przedstawiciele trzech partii politycznych. Inicjatywa Obywatele do Senatu, popierana przez prezydentów niektórych miast, zupełnie nie wypaliła.

Może trzeba pomyśleć nad zmianą zasady większości względnej na bezwzględną przy obsadzie mandatów, a zatem ustanowić głosowanie w dwóch turach. Taki modus procedendi umocniłby, jak się zdaje, demokratyczną legitymację uzyskanego mandatu. Ale mam wątpliwości, czy i ta korekta doprowadziłaby do odpartyjnienia Senatu.

Dać paniom szansę

Na koniec pozostawiam kwestię tzw. parytetów. Niezależnie od tego, ile ostatecznie kandydatek do Sejmu uzyskało mandaty i czy wprowadzenie parytetu im w tym pomogło, nie chodziło przecież o sztuczne wypełnienie ław sejmowych przez panie, ale danie im szans na to, aby mogły na ławach tych zasiąść. Jeśli jednak okaże się, że pań w Sejmie nie będzie wiele więcej niż w poprzednich kadencjach, nie rezygnowałbym z parytetu, tylko poczekał do czasu, aż wybór posłanek stanie się tak oczywisty i częsty jak wybór posłów.

Autor jest profesorem Uniwersytetu  Warszawskiego, znawcą tematyki  konstytucyjnej, stałym  współpracownikiem "Rzeczpospolitej"

Wybory 9 października 2011 r. odbywały się po raz pierwszy na podstawie przepisów nowo przyjętego kodeksu zastępującego ordynacje wyborcze do krajowych ciał przedstawicielskich i Parlamentu Europejskiego, na urząd prezydenta Rzeczypospolitej oraz organów stanowiących i wykonawczych samorządu terytorialnego. Mieliśmy zatem okazję przetestować w praktyce ich funkcjonowanie.

Zebrane już doświadczenia nie są jednorodne. Niektóre regulacje kodeksowe udowodniły swą przydatność i wykazały się skutecznością, inne sprawiły zawód. Nadchodzi zatem czas, by bez presji wyborczej zastanowić się nad ewentualną ich korektą.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?