Mięknie serce od nawoływań do zasypywania podziałów, pojednania, staropolskiego „kochajmy się", jak zawsze podszytego zbożnym fałszem. Zwycięzca musiałby wznieść się wysoko ponad dotychczasowy i dozwolony mu poziom samodzielności, zdobyć się na czyn lub przynajmniej słowa, od których rozdziawilibyśmy gęby. Zaproszenie Trzaskowskiego na uścisk dłoni w świetle jupiterów TVP Info jest naigrawaniem się z rozhulanych emocji. Tym więcej, że obie strony są skazane na podkręcanie nastrojów i pogłębianie podziałów, bo zmusza je nieubłagana demografia. Dudę i stojący za nim PiS popierają w większości Polacy gorzej wykształceni, tradycyjnie religijni, wiekowi, mieszkający na wsi i w miasteczkach. Wcześniej czy później nieubłagana biologia, urbanizacja i wzrost wykształcenia dokonają dzieła zniszczenia. Rezerw już nie ma. Trzeba przeto jeszcze zajadlej łgać, jeszcze głośniej krzyczeć, jeszcze straszniejszych kreować wrogów, aby utrzymać to, co jest. „Zwrot ku centrum", o czym popiskują ostatnie sieroty po PO-PiS, byłby przeciwskuteczny, bo zdezorientuje najwierniejszy elektorat. Więc trzeba trwać ze świadomością ostatecznej klęski. To samo z opozycją: co z tego, że nieuchronnie zwycięży, skoro zapewne nie będzie to już ta sama opozycja, a ludzie będą pytać: Trzaskowski albo Hołownia, a któż to taki?