Tym, że dla biało-czerwonych nie wygranie tego pojedynku będzie właściwie oznaczać koniec marzeń o przyszłorocznych mistrzostwach, a ekipa z Bałkanów w przypadku każdego wyniku zachowa realne szanse awansu.
Są i inne różnice. Weźmy chociażby ranking FIFA. W sierpniu 2013 roku Czarnogórcy zostali w nim sklasyfikowani na 28. miejscu, a Polacy – na 72. A przecież jeszcze siedem lat temu piłkarskiej reprezentacji Czarnogóry nie było. Państwo to powstało w roku 2006. Jest zbyt małe, żeby jego narodowy zespół uznać za sukcesora Plavich (Niebieskich) – jak niegdyś nazywano piłkarską reprezentację Jugosławii – którzy byli dwukrotnie w pierwszej czwórce mistrzostw świata i dwukrotnie wicemistrzem Europy. Tymczasem biało-czerwoni, reprezentujący kraj liczący 64 razy więcej mieszkańców niż Czarnogóra, swój pierwszy mecz w dziejach (z Węgrami) rozegrali w roku 1921.
Czyżby zatem w Warszawie miało dojść do spotkania Goliata (gospodarze) z Dawidem (goście)? Takie rozważania w XXI wieku tracą sens. I to nie tylko z uwagi na to, że historia nie pokrywa się z obecnym układem sił. Chodzi więc o coś innego. W piłce nożnej nastąpiło niesłychane wyrównanie poziomu gry poszczególnych jedenastek narodowych. Jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku można było być niemal pewnym tego, że jeśli drużyna z pierwszej dziesiątki najlepszych reprezentacji narodowych Europy zagra z Maltą albo Islandią, to na 100 proc. zwycięży. Dziś już takiej pewności mieć nie można. Sensacyjne rezultaty nie zasługują już na ten przymiotnik, bo słabeusze przyzwyczaili nas do komplikowania życia potentatom.
Co to oznacza dziś? Z sytuacji w grupie H wynika, że maruderem są biało-czerwoni. To oni występują w roli słabej jedenastki, która może sprawić niespodziankę. Oczywiście od czasów trzeciego miejsca na mundialu w Hiszpanii w roku 1982, przyzwyczailiśmy się raczej do rozczarowań, więc i teraz trudno nawet po cichu liczyć na jakiś pomyślny bieg wydarzeń. Może więc naszym największym problemem jest rozpamiętywanie dawnych sukcesów i niemożność pogodzenia się z faktem, że w piłce nożnej znaczyliśmy coś tak naprawdę bardzo krótko – tylko w latach 70. i na początku 80. To za mało, żeby przy okazji kolejnych mundialowych eliminacji ostrzyć sobie apetyty na podbój świata. A co mają powiedzieć Węgrzy – niegdyś piłkarska potęga – którzy ostatni raz do wielkiego turnieju zakwalifikowali się 28 lat temu?