Człowiekiem niesłychanie wrażliwym i subtelnym. Dlatego nie mogę pogodzić się z tym, że byle cham, rozpierając się łokciami, próbuje mi tę moją wolność odebrać.
Siedzę sobie spokojnie w ogródku, popijając kawę, i nagle mój sąsiad – cóż za cham – uruchamia kosiarkę, odbierając mi w ten sposób wolność od hałasu. Na ulicy moją wolność odbierają mi przechodnie. Chamy nie rozumieją, że ja potrzebuję przestrzeni. Uruchamiam telewizor, a w nim podają wiadomości, z którymi się nie zgadzam. Cóż za niebywała arogancja. Media publiczne powinny uszanować moje prawo do oglądania tylko takich wiadomości, jakie uważam za pożądane. Nie znoszę koloru czarnego, a księża paradują w czarnych sutannach. Czy ktoś mógłby wytłumaczyć tym niegodziwcom, że ja nie życzę sobie na nich patrzeć? A w nocy lubię mieć ciszę. Jednak czuję się całkowicie zniewolony przez przejeżdżające pod oknem samochody. Gdyby w tym kraju była wolność, z pewnością zakazano by jeżdżenia moją ulicą, gdy udaję się na spoczynek.
Nie, w tym kraju nie ma wolności. Wszystkie te chamy – mrożkowskie Edki – kierowcy, sąsiad, ludzie na ulicy, księża, dziennikarze telewizyjni, szczekający pies i wielu innych, których obserwuję codziennie ze swojego balkonu, są armią Kaczyńskiego, która odebrała mnie i całej Polsce wolność.
A teraz – całkiem serio – pytanie do Państwa: czy uznalibyście Państwo, że ktoś, kto wygłasza takie poglądy, jest zupełnie zdrowy?
Nie czekając na odpowiedź, śpieszę poinformować, że taką mniej więcej definicję wolności zaprezentował w wywiadzie na stronie internetowej „Gazety Wyborczej" profesor Zbigniew Mikołejko. Tak, ten sam Zbigniew Mikołejko, który kilka lat temu ogłosił publicznie, że matki z wózkami chodzące pod jego oknem rodzą dzieci tylko po to, aby odebrać mu wolność. Teraz znów powrócił do tego wątku i postawił młode matki łaszące się na nędzne 500 złotych w jednym szeregu z kibolami, jako sfrustrowane poplecznice reżimu Kaczyńskiego.