W tym czasie sojusznicy wynegocjują z „Unią" tyle, że, powiedzmy, kolejny rząd Wielkiej Brytanii będzie mógł uznać sytuację za zmienioną tak bardzo, iż wynik referendum będzie mógł schować na strychu w szarym pudle. Bo tak po prostu skasować referendum nie można, ale nietrudno sobie wyobrazić scenariusze, według których za parę lat będzie można powiedzieć, że ono nie obowiązuje.
Brexitu na 100 proc. nie będzie. Brytyjczycy się otrząsną i potraktują referendum jako część negocjacji. Temu planowi zaszkodzić może tylko słynna kupiecka natura Wyspiarzy. Pierwszą część negocjowali wiosną, dopięli swego, a w referendum i tak zrobili po swojemu. Teraz znów chcą negocjować: warunki wyjścia albo pozostania w innej formie – na jedno wychodzi. Trzeba próbować zarobić i na wejściu, i na wyjściu, i nawet na niepewności. Tak można bez końca, aż cierpliwość innych dumnych narodów się wyczerpie.
Jeśli więc warto z Brytami pograć w Brexit bez Brexitu, to zostaje pytanie, skąd wziąć gwarancję, że nie wyprowadzą wszystkich z równowagi brakiem umiaru w finansowych i politycznych targach.
Są tacy, którzy uważają, że prawdziwa polityka polega na tym, by tak wiele się napracować nad zmianą, aby wszystko pozostało po staremu. Wiele wskazuje na to, że tak właśnie będzie z Brexitem. W lipcu Wielka Brytania nie złoży formalnego wniosku o wyjście z Unii, w sierpniu będą wakacje, termin wrześniowy też stoi pod znakiem zapytania. Tajemnicze rezygnacje dwóch filarów kampanii za wyjściem z Unii: Nigela Farage'a i Borisa Johnsona, pogłębiają wrażenie, że referendum było nieporozumieniem, skoro nawet jego architekci uciekają od odpowiedzialności za skutki decyzji. Brytyjczyków łatwo było zachęcać do głosowania za wyjściem, bo nietrudno w nich poruszyć postimperialną dumę – właśnie tym pogrywali zwolennicy Brexitu opowiadający o wielkiej brytyjskiej flocie na oceanach itd.
Problem polega tylko na tym, że wraz z decyzją na tak pojawiło się ryzyko dezintegracji reszty imperium. Nie chodzi tylko o Szkocję, która była przeciw wychodzeniu, ale też o Gibraltar, gdzie ponad 95 proc. uczestników opowiedziało się za pozostaniem w Unii (pamiętam, jak pani w administracji Parlamentu Europejskiego dowodziła, że Gibraltaru nie ma w Unii). W każdym razie bez tego kawałka skały strzegącego aorty komunikacyjnej prowadzącej ku Morzu Śródziemnemu nie ma mowy o potędze Wielkiej Brytanii...