Zaczęło się na konferencji studentów pod koniec lat 70. Nieopatrznie użyłem terminów „supermocarstwa" i „dwubiegunowy podział świata" w odniesieniu do Ameryki i Związku Radzieckiego. Od razu zostałem wezwany na dywanik przez starszego kolegę pilnującego dobrego imienia partii, który mi wytłumaczył, że znak równości między obozem komunistycznym i kapitalistycznym jest karygodny; Związek Radziecki jest dobry, a Ameryka zła. Amen.
Zresztą jak się porówna życiorys wspomnianego kolegi z moim, to rzuca się w oczy jego moralna wyższość. On był zawsze pryncypialnym ideologiem partii będącej przy władzy, choć mówimy o trzech bardzo różnych partiach: PZPR, PO i PiS. Ja zaś od nich stroniłem czy wręcz je krytykowałem, co jest grzechem symetrystów.
Symetryzm uprawiałem głównie w moim zawodzie, czyli studiach nad Europą. Odcinałem się zarówno od tych, którzy UE widzą jako ucieleśnienie diabła, jak i od tych, którzy widzą ją jako symbol anioła. Dla mnie Unia jest motorem wolnego handlu oraz centrum negocjowania różnorodnych interesów w Europie. Sam proces negocjowania tych interesów nie jest jednak przejrzysty i lobbyści mają w Brukseli większe wpływy niż szeregowy obywatel. W UE należy być nie dlatego, że jest ona gwarantem demokracji, lecz dlatego, że Polska poza Unią będzie na łasce gospodarczych spekulantów i politycznych awanturników, głównie ze Wschodu.
Niedawno symetrycznie powiedziałem, że zarówno przeciwnicy, jak i zwolennicy Jarosława Kaczyńskiego boją się, że Prezes się zaszczepi. Ci pierwsi mają nadzieję, że covid przywali mu bardziej niż protesty uliczne, a skuteczna szczepionka go tylko umocni. Ci drudzy wierzą, że szczepionka to trucizna wymyślona przez Sorosa i Gatesa, więc proszą Prezesa, by się nie szczepił. Ja wolę wirusa z polityką nie mieszać, co podobno jest grzechem.
Co jeszcze? W sporze o tożsamość nie byłem ani z narodowcami, ani z globalistami, lecz z tymi, którzy wierzą, że można być Polakiem, Europejczykiem i globalistą po trochu. W sporze o religię nie byłem ani za wielbicielami, ani za wrogami Kościoła, lecz za tymi, którzy naciskali na rozdział Kościoła od państwa. W sporze o demokrację nie agitowałem, by słuszna strona nokautowała przeciwnika, lecz by rozmawiała z wyborcą. W sporze o praworządność nie byłem ani za, ani przeciw sądom, lecz za sądową niezawisłością. W sporze o historię uważałem, że są w niej zarówno białe, jak i czarne karty, ponadto nie wszystko jest czarno-białe. W sporze o przyszłość uważałem często, że na krótką metę będzie źle, a na dłuższą dobrze (czasami zaś na odwrót). Więcej grzechów nie pamiętam, lecz pewnie mi je ktoś publicznie przypomni.