Dzisiaj młodzi ludzie obnoszą się z bitewną symboliką, wojna jest dla nich junacką śpiewką, erupcją narodowej siły, wykwitem honoru, snem o potędze. Patriotyzm to nie praca dla kraju, ale przelewanie krwi bez pytania o sens. Dowodzi tego kult upadłych powstań i żołnierzy wyklętych, moda na sarmackie podgolone łby.
Ale to nie jedyna przemiana. Świat nie jest już miejscem przyjaznym. Gdzie nie spojrzeć, tam wojny albo krwawe i zwykle daremne rewolucje; jeśli nawet gdzieś jest jeszcze spokój i porządek, to można dostać łomot, bo nikt nie lubi odbierających ci pracę emigrantów. Obcy nie jest mile witanym gościem, bo może być terrorystą, albo przynajmniej uchodźcą spragnionym lepszego życia za twoje pieniądze. Przyszłość nie jest już kuszącą nadzieją, bo chociaż spodziewamy się, że przyniesie oszałamiające wynalazki, a może i podróże na Marsa, to na pewno będzie więcej smrodu, tłoku i zanieczyszczeń, a mniej dającej zarobek pracy, zaś pokolenia wchodzących w życie dzieci nie będą żyły lepiej i bogaciej od swoich ojców.
Europa nie jest ziszczonym marzeniem, lecz biurokratyczną koniecznością, bo trzeba wykorzystać forsę płynącą z Brukseli, ale na pewno nie budzi żywszych uczuć. Wypaliła się, straciła napęd, zjednoczony naród europejski nigdy nie zaistniał, a jedynym jej celem jest rozpaczliwa obrona enklaw lepszego życia wśród coraz bardziej rozhukanego oceanu światowej biedy i rozpaczy.
Jak mają Polacy żyć w takim świecie? Co powinni robić? Jedyną znaną mi odpowiedź sformułował PiS. Jest to jednak odpowiedź strachliwa, izolująca nas w anachronicznej enklawie. Dlatego bardzo bym chciał wiedzieć, jakie odpowiedzi dają inne nasze partie. Musi być to jednak odpowiedź dotycząca realnego świata, który jest, a nie tego, który był jeszcze dwa, trzy lata temu.