Dzisiaj młodzi ludzie obnoszą się z bitewną symboliką, wojna jest dla nich junacką śpiewką, erupcją narodowej siły, wykwitem honoru, snem o potędze. Patriotyzm to nie praca dla kraju, ale przelewanie krwi bez pytania o sens. Dowodzi tego kult upadłych powstań i żołnierzy wyklętych, moda na sarmackie podgolone łby.
Ale to nie jedyna przemiana. Świat nie jest już miejscem przyjaznym. Gdzie nie spojrzeć, tam wojny albo krwawe i zwykle daremne rewolucje; jeśli nawet gdzieś jest jeszcze spokój i porządek, to można dostać łomot, bo nikt nie lubi odbierających ci pracę emigrantów. Obcy nie jest mile witanym gościem, bo może być terrorystą, albo przynajmniej uchodźcą spragnionym lepszego życia za twoje pieniądze. Przyszłość nie jest już kuszącą nadzieją, bo chociaż spodziewamy się, że przyniesie oszałamiające wynalazki, a może i podróże na Marsa, to na pewno będzie więcej smrodu, tłoku i zanieczyszczeń, a mniej dającej zarobek pracy, zaś pokolenia wchodzących w życie dzieci nie będą żyły lepiej i bogaciej od swoich ojców.