Dlatego – chociaż najbliższe wybory są samorządowe i chodzić powinno głównie o sprawy lokalne – to zwaśnione partie już okładają się, czym popadnie. Kiedyś wrogie plemiona tłukły się maczugą albo i cepem, dzisiaj świat się ucywilizował, więc modniejsze są billboardy. Ale chodzi o to samo: czyja maczuga cięższa i kto lepiej się zamachnie. Na czyim billboardzie znajdzie się slogan nokautujący i czyje zarzuty okażą się bardziej kamienne. Taka kampania nikogo nowego nie przekona, lecz już zwerbowanych wzorowo utwierdzi w nienawiści do wroga. Ale jak zawsze najbardziej zachwyceni są autorzy sloganów i twórcy filmików reklamowych; nareszcie żniwa! Zapłacą podatnicy, bo partyjne pieniądze nie pochodzą od dobrego wujka, tylko z budżetu.
Dlatego proponuję coś innego. Na pewno masz – Szanowny Czytelniku – partię, na którą zamierzasz oddać głos. Na pewno masz kandydata na prezydenta miasta, radnego czy wójta, którego uważasz za godnego pełnienia funkcji. Ja też ich mam. Więc spokojnie, bez krzyków, sloganów i billboardów, niech każdy z nas pójdzie do zwolennika przeciwnej opcji i spróbuje przedstawić mu swój punkt widzenia, swoje argumenty. Każdy zna takich, ja także. W zagęszczającej się atmosferze przedwyborczej łomotaniny na pewno nie spodziewają się podobnej wizyty. A przede wszystkim nie spodziewają się, że chcę wysłuchać także ich argumentów. Bo oni je mają i w nie wierzą, a nie tylko w hasła z billboardów. Dopiero wtedy okaże się, że po drugiej stronie jest taki sam człowiek zatroskany o przyszłość Polski jak ja, przerażony jazgotem bojowych surm. Jeśli nawet go nie przekonam, to przynajmniej zasieję wątpliwości i może one zakiełkują? Ale może on mnie przekona? Bo dialog jest żeglugą po niepewnych wodach, nie wiadomo, kto na koniec zmieni poglądy.
Zrobisz dwie wspaniałe rzeczy: zwiększysz szanse Twojej partii lub Twojego kandydata i zaczniesz kruszyć mur między Polakami. Tak będzie się rodzić polski kształt dialogu, o którym z niepokojem pisał przed 40 laty mądry ksiądz Józef Tischner. ©?