Radio Maryja jako jedyne w Polsce „w pełni realizuje warunki koncesji” – ogłosiła Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. No i zawrzało: widzicie, jesteśmy jedyni sprawiedliwi! – cieszą się zwolennicy stacji o. Rydzyka. To skandal, PiS-owscy nominaci z KRRiT znów dopieszczają politycznego sojusznika! – wytykają przeciwnicy toruńskiej rozgłośni.

Jedna i druga strona nie ma racji, bo tak naprawdę wyniki monitoringu nie dowodzą niczego – poza tym, jak chory jest obowiązujący w Polsce system koncesji radiowych. Przez tydzień urzędnicy sprawdzali, czy właściciele koncesji postępują zgodnie z jej warunkami, czyli czy emitują tyle, ile należy reklamy, audycji słownych, publicystycznych, lokalnych itp. Nie miało to nic wspólnego z tym, czy dane radio jest wiarygodne czy kłamliwe. Ani z tym, czy na jego antenie kogoś sieć obraża albo podżega do nienawiści. Jak zwykle wyszło, że jedni są prymusami, a inni trochę oszukują. I tak okazało się, że w Radiu Maryja jest „nie mniej niż 30 proc.” audycji religijnych, a na przykład w RMF MAXXX Łomża o wiele za mało programów lokalnych.

Polska jest krajem, w którym KRRiT ustala w koncesjach, co komu wolno: ile czasu na dobę gadać, ile śpiewać, a ile ewangelizować. Ponieważ każdy właściciel chciałby na swoim radiu zarabiać, a najlepiej zarabiają ci, co grają muzykę, między Radą a właścicielami koncesji toczy się nieustanna gra pozorów. We wniosku koncesyjnym wszyscy deklarują, ile będą mieć publicystyki na antenie i jak się pochylą nad lokalnymi problemami. A potem robią swoje: grają muzykę, zarabiają i czekają: złapią nas czy nie złapią? Rada robi srogie miny, czasem kogoś napomni, niekiedy wymierzy grzywnę, ale prawdziwej krzywdy też nie robi. Ten kosztowny system nie ma nic wspólnego z rynkiem, jaki istnieje np. w mediach drukowanych. Nie ma przecież Krajowej Rady Gazet i Czasopism ustalającej, ile stron ma być poświęconych dziurom na ulicach Łomży, a ile polityce. A mimo to gazety ukazują się i mają się dobrze. I są różne – prawicowe, lewicowe, świeckie, religijne, bo różne są oczekiwania ich odbiorców. Nie potrzebują specjalnego monitoringu, bo w ramach wolnej konkurencji nawzajem patrzą sobie na ręce. Ich nadzorcami są zarówno czytelnicy, jak i bohaterowie publikacji. To wystarczy. Kto nie wierzy, niech sobie przypomni, ile tytułów padło, bo nikt nie chciał ich czytać, i ile gwiazd wysądziło od czasopism odszkodowania za kłamstwa.

Polskie stacje radiowe doskonale obejdą się bez Wielkiego Brata, który koncesjami układa ramówkę, a potem grozi palcem. Przydadzą się za to sprawne sądy, do których może się zwrócić obrażony polityk lub zniesmaczony słuchacz. Jak długo los radia zależy od decyzji polityka-urzędnika, tak długo każda publikacja Rady będzie podejrzana o polityczne drugie dno. Nawet tak niewinna jak raport o tym, kto dotrzymuje słowa.