Przy czym wiara winna być jak najbardziej ślepa, aby czucie mogło się wyrażać w formach jak najbardziej intensywnych. Ludzie lubią przeżywać emocje, szukają ich, więc media, żeby spełniać finansowe oczekiwania inwestorów, muszą się skupić na zaspokajaniu tego głodu. Na obrazku kotłowanina, na ścieżce dźwiękowej wrzask. I jazda na całego: aferzystka jako zapłakana ofiara labidząca, żeby minister, który był ją zabił, nie zabijał przynajmniej jej rodziny. Podejrzana o korupcję była minister jako bezradna, zaszczuta ofiara nagonki. I tak dalej – Stefan Niesiołowski, któremu Kaczyński przypomina tylko Gomułkę i Breżniewa, stał się już mięczakiem, przeżytkiem. Dziś, żeby sięgać po koronę lidera opinii, trzeba śmiało odrzucić wszelkie skrupuły i zahamowania, w diabły cisnąć resztki zdrowego rozsądku i rozdziawić japę na szerokość maksymalną: Ziobro to Stalin XXI wieku! Niesiołowscy już nie wystarczają, nadchodzą Tomczykiewicze!

Gdyby w Polsce naprawdę, a nie tylko w obelgach walczących o swoje przywileje elit, nie tylko w propagandowych elaboratach Lisów i Żakowskich, istniały jakieś "media reżimowe", zamiast jednej histerii mielibyśmy dwie rywalizujące ze sobą. Jakąż fantastyczną, wielotygodniową "story" mogłaby na przykład zbudować życzliwa Kaczyńskiemu telewizja wokół udaru mózgu wiceszefa CBA! Oto prawy człowiek, który poświęcił się walce z korupcją, dla dobra Polski, nie wytrzymał kampanii pomówień, nagonki "ludzi o kamiennych sercach" i nikczemnych pogróżek, jakimi mu zapłacono za poświęcenie dla Ojczyzny. Mój Boże, cała Polska by się spłakała!

A czyż zaszczuta Patrycja Kotecka, płacząca po serii medialnych napaści i "spontanicznych" manifestacji hunwejbinów pod jej oknami, nie wywarłaby (przynajmniej na męskiej części elektoratu) jeszcze lepszego wrażenia niż Sawicka? Wystarczy porównać fotografie. Na hieni cynizm, z jakim SLD rozgrywa samobójstwo swej partyjnej koleżanki, też znalazłaby się medialna odtrutka. Wystarczyłoby sięgnąć po pokazaną przed laty w TVP, a przypomnianą niedawno mimochodem przez Ryszarda Bugaja historię człowieka, przykładnego ojca rodziny, który popełnił samobójstwo, nie mogąc znieść myśli, że wskutek niemożności uregulowania długu jego żona i dzieci zostaną wyrzucone z mieszkania na bruk. Bo to przecież właśnie Barbara Blida jako minister podpisała ustawę, na mocy której eksmisji tych dokonywano.

Gdyby spór mediów "niezależnych" i "propoprzedniorządowych" istniał nie tylko w imaginacji, ale naprawdę, tak by wyglądał. Ale takiego sporu nie ma. Z jakiejś przyczyny wszyscy manipulatorzy – i ci cyniczni, którym wisi wszystko poza kasą, wypasioną furą i możnością rwania najlepszych lasek, i ci o serduszkach przepełnionych komsomolskim żarem antykaczystowskiej rewolucji – skupili się po jednej stronie. Nie ma sporu między histerią propisowską i proplatformianą. Jest rozbezczelnione "nowe", świadome siły, jaką daje mu władza nad emocjami milionów, władza dystrybuowania rechotu i zarządzania histerią. Któż przeciwko nim? Parunastu, niechby nawet i parędziesięciu niedobitków dziennikarstwa politycznego tkwiących wciąż w wierze, że powinno ono być starciem racji, a nie judzeniem.

Nie łudźmy się, ci pierwsi wygrają. To nie znaczy, że wygra partia, u której dziś szukają konfitur. Znajdą inną. Ale słowo musi przegrać z obrazkiem, myśl z histerią, rozmowa z płaczem, rechotem i wrzaskiem przerażenia. A wraz ze śmiercią słowa umierają cichutko marzenia ojców założycieli demokracji.