Zamieszanie w Platformie

W partii premiera wezbrały wzajemne oskarżenia polityków będące pokłosiem afery hazardowej. Czy czeka nas teraz czas wywlekania sobie publicznie afer przez platformersów? – rozważa publicysta „Rzeczpospolitej”

Aktualizacja: 04.11.2009 11:55 Publikacja: 04.11.2009 01:35

Rafał A. Ziemkiewicz

Rafał A. Ziemkiewicz

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Partię rządzącą coraz trudniej postrzegać jej wyznawcom jako monolit. Najpierw pokłócili się minister Michał Boni z minister Julią Piterą. Pitera, chyba coraz bardziej zirytowana zrobieniem z niej przez PO antykorupcyjnej „paprotki”, zaczęła się bronić przed zarzutem nieskuteczności, oskarżając Boniego, że nie panuje nad swoimi urzędnikami, którzy od wielu miesięcy blokują jej projekt ustawy (w domyśle – uznając jawność majątkową za zagrożenie dla siebie).

W odpowiedzi Boni publicznie zarzucił jej brak kompetencji, sugerując, że sama nie potrafiła nadać ustawie należytego biegu, a przy okazji także, że w ogóle nie potrafi ustawy z prawdziwego zdarzenia napisać. Zapowiedź premiera, że doprowadzi do pogodzenia zwaśnionych ministrów, zawisła w powietrzu – żadna ze stron nie ustąpiła ze swych oskarżeń, obie tylko ucichły, nie wiadomo, czy na długo.

[srodtytul]Ostre uwagi o kolegach[/srodtytul]

Wezbrały za to wzajemne oskarżenia polityków PO będące pokłosiem afery hazardowej. Zbigniew Chlebowski, który jako pierwszy został w niej rzucony na pożarcie, najwyraźniej nie godzi się być drugim Tomaszem Misiakiem i nadspodziewanie szybko wraca do mediów. W wywiadach dla „Polski” i „Newsweeka” nie tylko kąsa PiS i CBA za rzekomą „prowokację” oraz, jak wszyscy bohaterowie ostatnich lat, stara się wzruszyć czytelnika swym losem, zrujnowaną „dwoma zdaniami” karierą, przeżytym wstrząsem psychicznym prowadzącym do myśli samobójczych etc.

Rozsiewa również ostre uwagi o partyjnych kolegach utrzymane w duchu: „Dlaczego akurat mnie to spotyka, skoro inni wcale nie są lepsi?”. Niedwuznacznie atakuje Janusza Palikota i Jarosława Gowina, ale w podtekście całego wywiadu można wyczytać – i natychmiast podchwycili to komentatorzy – pogróżkę: „wiem dużo o waszych sprawach i jeśli mi nie pomożecie, nie zawaham się o tym opowiadać”.

[wyimek]Dymisjonując większość swego otoczenia, w tym także polityków o nic nieoskarżanych, premier sam zburzył hierarchię obowiązującą w jego partii[/wyimek]

Trzeba przyznać, że atakując Palikota, uderza Chlebowski celnie – przypomina nieprawidłowości w finansowaniu jego kampanii wyborczej, umorzone przez prokuraturę, choć każde dziecko wie, co myśleć o nagłym przypływie ofiarności emerytów i studentów, na dodatek pozatrudnianych potem w lubelskim ratuszu. Wspomina też o operacji, którą zajadle kibicująca działaczom PO opiniotwórcza gazeta bagatelizowała smakowitą frazą „zoptymalizowanie podatków”. „Zoptymalizowanie” polegało na tym, iż dokonując międzynarodowej transakcji sprzedaży spółki, Palikot oficjalnie zarejestrował otrzymaną zapłatę jako pożyczkę – może to i zgodne z naszym pełnym luk prawem, ale na pewno krętackie i niegodne.

Równolegle z Chlebowskim także Palikot ruszył do swojej gry. „Przerywając milczenie” na temat wewnętrznych rozgrywek w PO, w wywiadzie dla „Wprost” przewrotnie zachwala Grzegorza Schetynę jako najwierniejszego człowieka Tuska, czyniąc to w taki sposób, żeby były szef MSWiA jawił się czytelnikowi jako beznadziejny lizus, całkowicie i bezwolnie oddany Tuskowi, nawet gdy ten „wybija mu zęby i łamie ręce”. Siebie oczywiście kreuje wczorajszy błazen na poważnego polityka prowadzącego PO ku otwartości i liberalizmowi. I otwarcie atakuje Jarosława Gowina.

[srodtytul]Atak na Gowina[/srodtytul]

Wraca przy tym zagadka niedawnych wyborów prezydium Klubu PO, w którym ostatecznie znalazło się aż ośmiu wiceprezesów. Tak groteskowe rozdęcie ciała niemającego w końcu szczególnie wiele do roboty pokazuje wyraźnie, iż „walka buldogów pod dywanem” bardzo przybrała w partii rządzącej na sile. Jeśli dla zaspokojenia ambicji poszczególnych działaczy i koterii trzeba było naprodukować aż tylu wice, to można być pewnym, iż niczyje ambicje nie zostały zaspokojone na długo. Tym bardziej że żaden z nowych wiceprzewodniczących klubu nie nazywa się Gowin.

Gowin staje się zaś celem ataków nie przypadkiem. Dotychczas wyraźnie odsuwany w partii na boczny tor i sekowany, w ciężkim dla Tuska okresie nie zawahał się rzucić na szalę swego największego atutu – opinii „ostatniego sprawiedliwego” w PO, przynajmniej w oczach elektoratu umiarkowanie tradycjonalistycznego. A warto przypomnieć, że to właśnie głosy tego elektoratu, który przyszedł do PO w ślad za Sikorskim, Mężydłą, Piterą i Borusewiczem, dał w roku 2007 partii Tuska zwycięstwo nad przesuwającymi się do skraju, w stronę Leppera, Kaczyńskimi. Jego utrata – do której musiałby prowadzić proponowany przez Palikota kurs lewicowo-liberalny pod gusty widzów Szymona Majewskiego i organizatorek manif – byłaby dla Tuska początkiem końca.

Gowin wyrasta w tej sytuacji na czołowego gracza i fakt, iż odrzucił propozycję bycia jednym z ośmiu wice przy przewodniczącym klubu Schetynie, podkreśla jego znaczenie. Na jego rzecz działa także właśnie dotychczasowa względna izolacja od „głównego nurtu” życia Platformy. Jest więcej niż wątpliwe, aby miał o nim coś szczególnego do powiedzenia były skarbnik PO Mirosław Drzewiecki, aby mógł ukazać się gdzieś w prasie opis jakiejś biesiady, w której uczestniczyłby z jakimś „Rychem” i „Zbychem”, lub żeby był gdzieś zapis podsłuchu rozmowy Gowina z kimś takim.

Także gdy Chlebowski napomyka tajemniczo o jakichś sprawach związanych z Czorsztynem, można się gubić w domysłach, jakąż to tykającą już bombę chce rozbroić, ale najpewniej nie zagraża ona Gowinowi. Dlatego ten ostatni może sobie pozwolić na to, by obok ataków na PiS umieszczać także dość kategorycznie stwierdzenia o potrzebie oczyszczenia PO, odbudowy tej partii, oparcia się na nowych, nieuwikłanych ludziach, a sugestie Chlebowskiego o rzekomych „niejasnościach” odrzucać dość spokojnie czy wręcz wyniośle.

[srodtytul]Sygnał do walki[/srodtytul]

To wszystko czyni go postacią zarazem niezastąpioną dla Tuska, jak i nie do przyjęcia dla większości szeregowych platformersów, którzy od dwóch lat przebywania u władzy obrośli tkanką znajomości, powiązań i interesów. Dla wielu z nich los Chlebowskiego, a wcześniej Misiaka, jest źródłem obawy, iż lider realizujący swoje własne wodzowskie ambicje gotów jest poświęcić każdego z nich. To na ich wsparcie liczy odtrącony Chlebowski. I to ich musi się obecnie obawiać Tusk.

Jego sytuacja po dwóch latach rządów jest bowiem zupełnie inna niż Kaczyńskiego, który mógł wokół siebie zgromadzić zakon wyznawców pewnej idei – potwierdzają to bezwiednie nawet żarliwi antypisowscy propagandyści, sięgając po takie argumenty, jak porównywanie Mariusza Kamińskiego z Robespierre’em (który, cokolwiek powiedzieć, interesowny nie był na pewno).

Tusk świadomie z jakiejkolwiek idei zrezygnował, bo ową nieszczęsną „ciepłą wodę w kranie” trudno przecież traktować poważnie. Skazał się tym samym na ten gatunek ludzi, dla których – by użyć słów jednego z ostatnich szefów peerelowskiego MSW – „przystąpienie do partii jest wyborem pragmatycznym, a nie ideologicznym”. Dopóki gwiazda lidera świeci jasno, a w szeregach panuje karność, nie mają oni żadnych wątpliwości, że trzeba się podporządkowywać ustalonej hierarchii.

Jednak dymisjonując większość swego otoczenia, w tym także polityków o nic nieoskarżanych, a następnie wysyłając sygnały, iż część zdymisjonowanych jednak zdymisjonowana nie została (Paweł Graś jak gdyby nigdy nic występuje wciąż jako rzecznik Tuska), premier sam owe hierarchie zaburzył. Kierował się, oczywiście, piarowskimi potrzebami chwili, ale przy okazji dał sygnał do wewnętrznych walk w partii. Sygnał tym donioślejszy, iż na rywalizację głównych polityków PO o schedę po liderze w wyborach prezydenckich nakłada się na dole walka o pozycje startowe do wyborów samorządowych.

Andrzej Biernat, szef łódzkiej PO, ośmieszony enuncjacjami o rzekomym zawale i omalże agonalnym stanie byłego ministra Drzewieckiego, nie ukrywał potem, że „podłożono mu świnię” właśnie w ramach walk o przywództwo w lokalnych strukturach partii. Ta walka dopiero się zaczyna i tylko patrzeć, jak przybierze typową dla naszego systemu formę wzajemnego wywlekania sobie w mediach afer (nie dam dwóch groszy, czy „intensywne czynności” prokuratury w sprawie zakupu wagonów do warszawskiego metra nie są początkiem tej fali). Zamieszanie w najbliższym otoczeniu Tuska sprawia zaś, że może on nad tym wszystkim stracić kontrolę.

Partię rządzącą coraz trudniej postrzegać jej wyznawcom jako monolit. Najpierw pokłócili się minister Michał Boni z minister Julią Piterą. Pitera, chyba coraz bardziej zirytowana zrobieniem z niej przez PO antykorupcyjnej „paprotki”, zaczęła się bronić przed zarzutem nieskuteczności, oskarżając Boniego, że nie panuje nad swoimi urzędnikami, którzy od wielu miesięcy blokują jej projekt ustawy (w domyśle – uznając jawność majątkową za zagrożenie dla siebie).

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Zetki nie wierzą we współpracę Nawrockiego i rządu Tuska
Opinie polityczno - społeczne
Prof. Stanisław Jędrzejewski: Algorytmy, autentyczność, emocje. Jak social media zmieniają logikę polityki
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Niekonstruktywne wotum zaufania
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Kubin: Czy Izrael mógł zaatakować Iran?
Materiał Promocyjny
Bank Pekao nagrodzony w konkursie The Drum Awards for Marketing EMEA za działania w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: To jeszcze nie kamień milowy