Wspólnota żyje w kulturze. Jej przejawami są rytuały, symboliczne czynności odwołujące się do sakralnego wymiaru ludzkiej, zbiorowej egzystencji. Groteskowy kult Lady Di był substytutem przeżycia sacrum w świecie go pozbawionym. Był wyrazem rozpaczliwego poszukiwania zastępczych świętych i ceremonii. Odsłaniał tęsknoty i kompleksy kultury wyjałowionej i wspólnoty zagrożonej rozpadem.
Polska żałoba narodowa po śmierci dużej grupy wybitnych postaci publicznych pokazuje autentyczną integrację narodowej wspólnoty. Dzieje się tak dzięki kulturze, która powoduje, że nawet niewierzący uznają za coś oczywistego uczestnictwo w rytuałach pogrzebowych ku czci nagle zmarłych.
Radziłbym socjologom, w tym profesorowi Krzemińskiemu, aby ruszyli się ze swoich gabinetów i sprzed telewizorów i udali na Krakowskie Przedmieście przed Pałac Prezydencki. Tłumy, które zbierają się tam, aby złożyć hołd tym, którzy odeszli, są najdalsze od histerii. Samoorganizacja Polaków na ulicach Warszawy już od pierwszych godzin po tragedii była zjawiskiem niezwykłym. Spontaniczny ład, który demonstrowali, był budujący.
A dodać trzeba, że chodzi nie tylko o warszawian, ale rosnącą z dnia na dzień liczbę przyjezdnych. Tysiące ludzi robiących sobie miejsce, aby zapalić znicz czy złożyć kwiaty. Płynne przemieszczanie się ogromnej zbiorowości. Brak jakichkolwiek napięć i konfliktów w tak stresogennej sytuacji i w tak niedogodnych okolicznościach. Oczekiwanie, czasami po kilkanaście godzin, w spokoju i porządku, aby złożyć hołd prezydentowi. Smutek, zaduma, refleksja bez śladu nerwicowych symptomów.
Ta żałoba utwierdzała Polaków w ich tożsamości, pokazywała, że są wspólnotą, która podobnie przeżywa najważniejsze dla niej sprawy, w tym fundamentalne problemy śmierci i utraty, a także stosunku do najważniejszych symboli i instytucji.