Premier zupełnie niepotrzebnie małpuje Luthera Kinga. Forma śmieszy, ponieważ to jest wyraz nieautentyczności i szpanowania" – to reakcja prof. Kazimierza Kika na epistolograficzne popisy Donalda Tuska. "Premier najwidoczniej coraz głębiej żyje w świecie urojonym" – pisze prof. Zdzisław Krasnodębski.
Ja nie jestem aż tak krytyczny. Uważam, że każdy premier, a zwłaszcza kończący kadencję, ma prawo rozliczyć się z realizacji obietnic wyborczych. Artykuł Donalda Tuska traktuję właśnie w takich kategoriach – jako spowiedź premiera na koniec kadencji. Spowiedź, jak na zgoła cztery lata rządzenia, krótką. Część z konstytucyjnych ministrów swoimi osiągnięciami przez ostatnie cztery lata nie dorobiła się w tym tekście nawet akapitu. Albo premier zapomniał o ich istnieniu, pisząc swoje rozliczenie, albo przez cztery lata ich aktywność sprowadzała się do występów medialnych i sprawdzania, czy aby na pewno na konto dotarła kolejna wypłata.
Donald Tusk rozlicza się niezwykle pobłażliwie. Właściwie same sukcesy, włączając budowę autostrad. Pisaniu tego listu musiała przyświecać idea wypowiedziana przez Donalda Tuska: "nie mam z kim przegrać". Arogancja kipi uszami.
Czterdzieści lat temu Edward Gierek w jednym zdaniu wyraził swoje exposé: "Aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej". Podobnie chwalebna formuła od początku przyświecała Platformie Obywatelskiej: "By żyło się lepiej – wszystkim". O ile jednak za Gierka warunki życia rzeczywiście się poprawiały, o tyle za Tuska ludziom żyje się gorzej. Nie tym najbogatszym. Im rzeczywiście jest lepiej. Gorzej jest milionom zwykłych Polaków.
"Marzyłem o tym, aby doczekać czasów, w których największym narodowym wyzwaniem będzie podniesienie poziomu życia polskiej rodziny". Marzenia premiera podziela większość Polek i Polaków. To piękna wspólnota myśli. Szkoda tylko, że z tak dramatycznie różnych perspektyw. Z rządowej limuzyny widać najwyraźniej niewiele. A teraz fakty.