Sygnatariusze listu wyrazili gromko oburzenie, iż obywatele ośmielają się wywierać nacisk na „demokratyczną" władzę, żądając zmiany decyzji powołanego przez tę władzę organu administracyjnego. Fakt niegodzenia się, choćby tylko symbolicznego, z urzędowym ukazem, w tym zwłaszcza organizowanie ulicznych manifestacji, grono podpisane pod apelem uważa za zachowanie niedopuszczalne, zagrażające państwu.

Jeśli przypomnimy sobie niedawne wypowiedzi Tadeusza Mazowieckiego przestrzegającego przed „rokoszem" oraz Lecha Wałęsy domagającego się „pałowania" opozycyjnych demonstracji, widzimy, że kuriozalny apel nie wisi bynajmniej w próżni.

Dlaczego kuriozalny? Bo listy intelektualistów niegdyś były bronią w walce o demokratyczne wolności, a nie przeciwko nim. A przecież prawo do publicznego manifestowania sprzeciwu wobec decyzji rządu i jego organów to jedna z podstawowych wolności obywatelskich. Odmawianie Polakom tego prawa przez ludzi uważających się za nasze elity obnaża nie tylko ich lizusowskie oddanie władzy, ale i ich iście totalniacką mentalność. Dowodzi, że „intelektualiści" rozumieją demokrację tak samo, jak stronnicy Mussoliniego i Hitlera: lud wybrał Wodza i od tego momentu kto w jakikolwiek sposób Wodzowi się przeciwstawia, ten jest wrogiem ludu ze wszystkimi tego konsekwencjami!

Zajadła nienawiść do opozycji i strach przed tym, że „ich" władza mogłaby znowu zostać przez Polaków przegłosowana, najwyraźniej odbiera już elicie III RP resztki rozsądku i przyzwoitości.

Autor jest publicystą „Uważam Rze"