Każdy minister, który za bardzo zakocha się w swoim wizerunku, sprowadza na siebie nieszczęście. Weźmy ministra transportu Sławomira Nowaka - na swoim koncie może zapisać głównie klęski: nie ma pieniędzy na dokończenie autostrad, nie znalazł sposobu na wypłacenie pieniędzy firmom budowlanym, które drogi budowały, autostradami można jeździć nie dlatego, że spełniają warunki techniczne, ale z powodu zmiany ustawy. Na dodatek wielu kolegów z kierowanej przez niego do niedawna młodzieżówki PO poupychano na różnych wysokich stanowiskach. Ale dziś nikt tego ministrowi Nowakowi nie wypomina, bo zapadł się pod ziemię i udaje, że go nie ma.
Inaczej było, gdy próbował się lansować, wizytując asfalt na autostradach. Wtedy był powszechnym obiektem kpin, a dziennikarze starali się wydobyć od niego coś więcej niż tylko jego oblicze.
Minister Sawicki, dopóki nie zakochał się w widoku swojej twarzy na telewizyjnym ekranie, też żył jak pączek w maśle. Nie czepiały się go CBA, ABW, prokuratura, Julia Pitera i premier Tusk. Spokojnie mógłby dalej tworzyć ludowy network i przy pomocy swoich ludzi kolonizować kolejne obszary państwowej administracji. Problem pojawił się, gdy przestało mu to wystarczać.
Gdy minister rolnictwa zapragnął być większą gwiazdą niż Robert Lewandowski czy Jakub Błaszczykowski i na ekranie telewizora zaczął pojawiać się przed tym, gdy piłkarze wchodzili na boisko oraz z niego schodzili. Nie tylko widzowie, ale też koledzy z partii zaczęli mieć odruch wymiotny. Uznali, że Sawicki zwariował lub jego ambicje osiągnęły poziom, w którym rozrzedzone powietrze zakłóca jasność umysłu. Rozum przestał działać tak dalece, że minister podpisał umowę na kolejne spoty reklamowe ze swoim wizerunkiem.
Każdy lot, a zwłaszcza odlot, musi mieć swój kres. Sawickiego na ziemię sprowadził... cóż za ironia Serafin.