Roman Kuźniar: Unia Europejska może stawić czoło Rosji

Wspólnota Europejska powstała, aby nie było więcej wojen na Starym Kontynencie, aby jej narody mogły się w pokoju rozwijać. Nie powstała po to, aby w Strasburgu czy Brukseli wymyślono „nowego Europejczyka" – pisze doradca prezydenta RP ds. międzynarodowych.

Aktualizacja: 21.11.2014 08:21 Publikacja: 21.11.2014 01:00

Prof. dr hab. Roman Kuźniar

Prof. dr hab. Roman Kuźniar

Foto: Fotorzepa/Rafał Guz

Przejęcie do 1 grudnia głównych stanowisk w Unii Europejskiej przez nowe osoby mogłoby skłaniać do nadziei na nowe otwarcie w polityce europejskiej. Taka jest uroda demokracji, że co jakiś czas następuje „zmiana warty" i dopiero wraz z nią można oczekiwać nowych idei i nowej dynamiki w działaniu instytucji i politycznych całości, które tworzą. W przypadku UE moment na nowe otwarcie czeka od dawna. W opłakanym stanie znajduje się sama Wspólnota, a wyzwania zewnętrzne, jeśli zostaną zignorowane lub nieskutecznie podjęte, mogą definitywnie zepchnąć Unię na peryferie światowej polityki.

„Więcej Europy" czy „więcej Brukseli"

Jeśli mamy obronić jedność Unii, obronić ją przed pogłębianiem się podziałów, które tak silnie zaznaczyły się ostatnio w wielu wymiarach, musimy uznać, że jeśli chodzi o dalsze pogłębianie integracji, doszliśmy na jakiś czas do ściany.

W ciągu ostatnich 20 lat byliśmy świadkami i uczestnikami wielkiego rozszerzenia Unii, od 12 państw w 1994 roku do 28 dzisiaj. Z drugiej strony, począwszy od traktatu z Maastricht, wewnątrz Unii wielkie postępy czyniła integracja w głąb. Oba te procesy nałożone na siebie są obecnie źródłem napięć i pęknięć. Kryzys w strefie euro był tego najbardziej spektakularnym przejawem.

Dalece nie wszystkie kraje i społeczeństwa Unii są gotowe w iść w tempie zapoczątkowanym w Maastricht  i kontynuowanym do Lizbony. Próba przekraczania tej granicy, ucieczki do przodu w jakichś istotnych sprawach będzie wywoływać sprzeciw mogący prowadzić do pojawienia się poważnych ruchów odśrodkowych z dezintegracją włącznie. Ewentualne wyjście Wielkiej Brytanii – „Brexit" – mogłoby się wtedy okazać jedynie początkiem końca Unii, jaką znamy.

Spowolnienie integracji czy wręcz przemyślenie jej logiki wydaje się niezbędne zwłaszcza w dwóch wymiarach. Po pierwsze, dotyczy to przyrostu nowych regulacji autorstwa Komisji. Nadmiar regulacji w różnych dziedzinach nie tylko hamuje kreatywność i rozwój, ale również prowadzi do samonapędzającego się centralizmu biurokratycznego. Nie tylko pogłębia się w ten sposób deficyt demokratycznej legitymizacji, ale również zmniejsza się skuteczność sensownego zarządzania sprawami, do zajmowania się którymi organy Unii zostały powołane (bariera kompetencji). W nieco innym wydaniu znamy ten problem z czasów realnego socjalizmu. O respektowanie woła tu zasada subsydiarności. „Więcej Europy" nie oznacza przecież „więcej Brukseli". Tej granicy nie da się obecnie dalej przesunąć, nie wywołując rewolty władz krajowych.

Obronić stan posiadania

Po drugie, organy Unii powinny się powstrzymywać od kulturowej homogenizacji Europy. Działanie w duchu takiej homogenizacji jest przeciwne mądrej, lecz nie zawsze szanowanej traktatowej dewizie Unii – „Zjednoczeni w różnorodności". Wspólny jest fundament cywilizacyjny UE, bez którego niemożliwe byłoby jej powstanie. I ten fundament także należy szanować, a nie prowokować jego erozję.

Wspólnota Europejska powstała, aby nie było więcej wojen na Starym Kontynencie, aby jej narody mogły się w pokoju rozwijać zgodnie z zasadami demokracji, wolnego rynku, podstawowych praw i wolności człowieka. Nie powstała po to, aby w Strasburgu czy Brukseli wymyślono „nowego Europejczyka".

Gazprom w roli rakiet SS-20 w czasach zimnej wojny spisuje się całkiem nieźle

Znana maksyma jednego z włoskich polityków „stworzyliśmy Włochy, teraz trzeba stworzyć Włochów" jest tyle zgrabna, ile nieprawdziwa. Włochy nie powstałyby, gdyby nie chcieli tego Włosi, którzy byli wcześniej i którzy byli autorami Risorgimento. A ci z Sycylii nadal bardzo się różnią od tych z Mediolanu. Tego powiedzenia nie trzeba więc przenosić na całą Europę, gdzie różnice są nieporównanie większe, a próba odgórnego i przyspieszonego ich zatarcia będzie prowokować reakcje nacjonalistyczne, czyli odwrotne do zamierzonych. W tym procesie potrzebne są czas i wyczucie.

Powyższe stanowisko może się wydać mało ambitne. Jednak jesteśmy w takim momencie, że ważniejsza jest obrona stanu posiadania niż integracyjne i kulturowe parcie do przodu, które będzie prowokować silne podziały. Dzisiaj ważniejsze jest wyprowadzenie Europy ze stagnacji gospodarczej, zapewnienie jej wzrostu i pracy, bez czego Europejczycy będą się od niej odwracać. Trzeba poczekać z marzeniem o europejskiej federacji. Nie wyklucza to pogłębiania integracji w mniejszych kręgach, czyli „Europy wielu prędkości", a nawet należy się z tym liczyć. Będzie to dotyczyć przede wszystkim strefy euro. Jednak poza nią trudno sobie wyobrazić nowe, węższe kręgi integracji.

Świat nie poczeka

O ile w sprawach wewnętrznych program Unii będzie przejściowo „konserwatywny" – wyprowadzać z kryzysów, poprawiać zdolność do podejmowania dobrych decyzji, bronić stanu posiadania, unikać dezintegrujących podziałów, o tyle w sprawach zewnętrznych program musi być ofensywny. Z pogłębianiem integracji można poczekać, do tego Europejczycy muszą dojrzeć.

Natomiast świat na Europę nie będzie czekać. Dynamika przemian międzynarodowych, wyzwania, które z nich wynikają, mogą zepchnąć Europę na margines. Od tego mamy Unię, aby tak się nie stało. Rzecz nie tylko w groźbie marginalizacji Unii, ale w dekonstrukcji obecnego porządku międzynarodowego. Wiemy, nie jest idealny, ale o niebo lepszy od tego, który proponuje Władimir Putin i ci, z którymi chciałby tego dokonać.

Wzrost nowych potęg oraz słabnięcie pozycji Stanów Zjednoczonych wręcz wymuszają wyraziste działanie silnej, zjednoczonej Unii na scenie międzynarodowej. To od Europejczyków zależy, czy będziemy tam występować jako Indonezja, Meksyk lub Argentyna (czyli Niemcy, Francja lub Włochy) czy jako USA lub Chiny, czyli jako UE. Nie po to tworzyliśmy Unię oraz jej wspólną politykę zagraniczną i bezpieczeństwa, aby w nowym porządku międzynarodowym plasować się między Indiami a Brazylią. Muszą pamiętać o tym ci, którzy jeszcze 10–15 lat temu mówili o UE jako „globalnym aktorze", a dzisiaj skutecznie ją blokują w tej roli. Mowa o Berlinie, Londynie i Paryżu.

W obliczu geopolitycznych ruchów tektonicznych w skali globalnej UE jako całość musi działać jako aktor geopolityczny, a nie zadowalać się misjami humanitarno-ratunkowymi w odległych rejonach świata, które nie mają znaczenia dla jej roli międzynarodowej. Te pierwsze powinny być nadal prowadzone, ale nie jako wymówka przed działaniem w sferze „polityki wysokiej", przed podejmowaniem wyzwań godnych zawodnika wagi ciężkiej. Faktyczny zanik wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony (CSDP) świadczy o abdykacji Unii w sprawach bezpieczeństwa, zwłaszcza we własnym otoczeniu.

Egzaminem dla poważnej roli międzynarodowej UE jest sprawa agresji Rosji na Ukrainę. To jest unijne hic Rhodus, hic salta. Jeśli nie potrafimy skutecznie działać w Europie (Wschodniej), to zapomnijmy o Unii jako „globalnym aktorze". Jak dotychczas ten egzamin idzie Unii słabo. A dzieje się tak za sprawą podziałów wewnętrznych, braku wspólnego instynktu geopolitycznego oraz uzależnienia znaczącej części polityczno-biznesowych elit od interesów z Rosją i podatności na pochodzące stamtąd presję i propagandę. Gazprom w roli rakiet SS-20 w czasach zimnej wojny spisuje się całkiem nieźle.

Emblematyczna śmierć

Jednak przestrogą dla nich powinna być tragiczna śmierć na moskiewskim lotnisku Wnukowo szefa francuskiego Totalu (przedsiębiorstwo petrochemiczne – red.). Jak pamiętamy, zginął on, gdy prywatny samolot, którym wracał z biesiady u premiera Dmitrija Miedwiediewa, zderzył się na pasie startowym z pługiem śnieżnym obsługiwanym przez nietrzeźwego kierowcę. Francuski dziennik „Le Monde" opatrzył tę wiadomość tytułem „Śmierć emblematycznego patrona". Gdyby redaktorzy gazety chwilę się zastanowili, napisaliby „emblematyczna śmierć patrona".

Przecież szef Totalu był znanym przeciwnikiem sankcji przeciwko Rosji (także przeciwko innym krajom autorytarnym) i robił wszystko, aby je obchodzić. Ważny był tylko zysk. W tym sensie spełniał leninowską definicję kapitalisty...

Ten dramatyczny skądinąd przypadek powinien skłaniać całą klasę polityczno-biznesową Europy Zachodniej do refleksji. Energetyczne uniezależnienie Europy od Rosji jest jednym z warunków wstępnych silnej pozycji międzynarodowej UE. Nie chodzi o to, aby nie kupować surowców od Rosji, ale aby nie czynić tego na jej warunkach politycznych.

Wyborną okazją do strategicznego przebudzenia UE może być rozpoczęcie pracy nad nową strategią bezpieczeństwa Unii. Polska zabiega o to od dawna, a zapowiedziała to nowa komisarz ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. „Może być", jeśli nie ograniczy się do biurokratyczno-eksperckiego ćwiczenia, lecz będzie próbą przeorania świadomości społeczeństw i klasy politycznej państw członkowskich w tej dziedzinie. Wszystko zależy od tego, jak to zorganizujemy. Ale także od państw przywódczych w Unii. Nowej strategii przeciwny był Berlin. Jednak Niemcy powinni pamiętać, że przywództwo w życiu międzynarodowym polega także na trosce o bezpieczeństwo tych, którym chce się przewodzić. W przeciwnym wypadku bezpieczeństwa szuka się gdzie indziej.

Bez wątpienia wyzwanie, jakie Rosja rzuciła pozimnowojennemu porządkowi bezpieczeństwa w Europie, Unia może podjąć. Wspólny potencjał jest więcej niż wystarczający. Brakuje jedności, woli i strategii.

Czas najwyższy, aby UE porzuciła styl świadomego niezauważania własnych błędów, świadomej niezdolności do poprawnego odczytywania obrazu rzeczywistości i unikania wyciągania właściwych wniosków. Trudna sytuacja i nowy początek stwarzają taką szansę – w odniesieniu do problemów wewnętrznych Unii oraz w jej stosunkach zewnętrznych. Silna polska obecność w nowych władzach Unii – w Radzie Europejskiej, w Parlamencie i Komisji – powinna temu służyć. To powinna być część polskiej odpowiedzialności za Europę, której nie wolno zapominać także tu, w Warszawie.

Autor jest kierownikiem Zakładu Studiów Strategicznych UW oraz doradcą prezydenta RP ds. międzynarodowych

Przejęcie do 1 grudnia głównych stanowisk w Unii Europejskiej przez nowe osoby mogłoby skłaniać do nadziei na nowe otwarcie w polityce europejskiej. Taka jest uroda demokracji, że co jakiś czas następuje „zmiana warty" i dopiero wraz z nią można oczekiwać nowych idei i nowej dynamiki w działaniu instytucji i politycznych całości, które tworzą. W przypadku UE moment na nowe otwarcie czeka od dawna. W opłakanym stanie znajduje się sama Wspólnota, a wyzwania zewnętrzne, jeśli zostaną zignorowane lub nieskutecznie podjęte, mogą definitywnie zepchnąć Unię na peryferie światowej polityki.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
felietony
Jacek Czaputowicz: Czy Polska podżega do ataku na Iran?
analizy
Zuzanna Dąbrowska: Roztopione ego Donalda Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Czy Donald Trump okaże się ojcem europejskiej jedności
Opinie polityczno - społeczne
Joanna Ćwiek-Świdecka: Długodojrzewający proces poprawy nauczycielskiego bytu
Materiał Promocyjny
Zrównoważony rozwój: biznes między regulacjami i realiami
Opinie polityczno - społeczne
Marek Cichocki: Lekcja historii: Od nieszczęsnych Polaków do biednych Ukraińców
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”