Przejęcie do 1 grudnia głównych stanowisk w Unii Europejskiej przez nowe osoby mogłoby skłaniać do nadziei na nowe otwarcie w polityce europejskiej. Taka jest uroda demokracji, że co jakiś czas następuje „zmiana warty" i dopiero wraz z nią można oczekiwać nowych idei i nowej dynamiki w działaniu instytucji i politycznych całości, które tworzą. W przypadku UE moment na nowe otwarcie czeka od dawna. W opłakanym stanie znajduje się sama Wspólnota, a wyzwania zewnętrzne, jeśli zostaną zignorowane lub nieskutecznie podjęte, mogą definitywnie zepchnąć Unię na peryferie światowej polityki.
„Więcej Europy" czy „więcej Brukseli"
Jeśli mamy obronić jedność Unii, obronić ją przed pogłębianiem się podziałów, które tak silnie zaznaczyły się ostatnio w wielu wymiarach, musimy uznać, że jeśli chodzi o dalsze pogłębianie integracji, doszliśmy na jakiś czas do ściany.
W ciągu ostatnich 20 lat byliśmy świadkami i uczestnikami wielkiego rozszerzenia Unii, od 12 państw w 1994 roku do 28 dzisiaj. Z drugiej strony, począwszy od traktatu z Maastricht, wewnątrz Unii wielkie postępy czyniła integracja w głąb. Oba te procesy nałożone na siebie są obecnie źródłem napięć i pęknięć. Kryzys w strefie euro był tego najbardziej spektakularnym przejawem.
Dalece nie wszystkie kraje i społeczeństwa Unii są gotowe w iść w tempie zapoczątkowanym w Maastricht i kontynuowanym do Lizbony. Próba przekraczania tej granicy, ucieczki do przodu w jakichś istotnych sprawach będzie wywoływać sprzeciw mogący prowadzić do pojawienia się poważnych ruchów odśrodkowych z dezintegracją włącznie. Ewentualne wyjście Wielkiej Brytanii – „Brexit" – mogłoby się wtedy okazać jedynie początkiem końca Unii, jaką znamy.
Spowolnienie integracji czy wręcz przemyślenie jej logiki wydaje się niezbędne zwłaszcza w dwóch wymiarach. Po pierwsze, dotyczy to przyrostu nowych regulacji autorstwa Komisji. Nadmiar regulacji w różnych dziedzinach nie tylko hamuje kreatywność i rozwój, ale również prowadzi do samonapędzającego się centralizmu biurokratycznego. Nie tylko pogłębia się w ten sposób deficyt demokratycznej legitymizacji, ale również zmniejsza się skuteczność sensownego zarządzania sprawami, do zajmowania się którymi organy Unii zostały powołane (bariera kompetencji). W nieco innym wydaniu znamy ten problem z czasów realnego socjalizmu. O respektowanie woła tu zasada subsydiarności. „Więcej Europy" nie oznacza przecież „więcej Brukseli". Tej granicy nie da się obecnie dalej przesunąć, nie wywołując rewolty władz krajowych.