Z grupą studentów opanowali przypadkowy autobus i dołączyli do strajkujących hutników. „Nigdy nie pytaj, komu bije dzwon, bije on tobie" – powtarzał przeczytaną gdzieś sentencję. Uczestnicy strajku chcieli wydawać gazetkę, on był jedynym fachowcem, więc stanął na czele. Tak powstał „Hutnik", który stał się największym zakładowym pismem podziemnym i drugim w Polsce pod względem nakładu po „Tygodniku Mazowsze".
Gdy esbecy wdarli się do podziemnej drukarni, zdzielił bykiem najbliższego i nawiał. Ukrywał się i dalej kierował pismem, w którym publikowały najlepsze pióra ówczesnego Krakowa. Milicyjnym łapaczom nigdy nie udało się wprowadzić agenta do redakcji, wpadka przyszła dopiero w 1988 roku, ale wtedy komuna traciła już zęby.
Po upadku PRL szefował paru krótkotrwałym pismom krakowskim, był wiceprezesem SDP, na dłużej został szefem dziennikarskiego klubu Pod Gruszką. Zaangażowany w tworzenie Platformy Obywatelskiej, szybko się rozczarował, przesunął w stronę PiS. Tego nie wybaczyli mu lokalni działacze. Pozbawiony kierownictwa klubu, znalazł zajęcie w urzędzie marszałkowskim, wygnany stamtąd po zmianie samorządowej władzy. Od tego czasu nie może zdobyć pracy odpowiadającej kwalifikacjom.
Po zwycięskich dla PiS wyborach nadal odprawiany z kwitkiem. Za działalność w latach 80. odznaczony Krzyżem Komandorskim OOP, ledwie wiąże koniec z końcem zaczepiony na jakimś półetaciku. Podanie o rentę specjalną od kilku lat pozostaje bez rozpatrzenia.
Dlaczego? To proste. Każda władza ciągnie za sobą wypasione BMW. Bierni. Mierni. Wierni. Usłużni, zasłuchani w sugestie zwierzchności. Rocznica „Solidarności" jest właściwą chwilą, aby dosłyszeć chociaż dalekie echo tamtego dzwonu.