O zalewie urzędowego optymizmu

Źródłem największej niepewności są skutki przywracania przez EBC standardowej polityki monetarnej – pisze ekonomista w polemice z Jerzym Kwiecińskim.

Aktualizacja: 30.10.2018 20:33 Publikacja: 30.10.2018 20:00

O zalewie urzędowego optymizmu

Foto: Adobe Stock

Zasmuciła ta część wywiadu dla „Rzeczpospolitej" ministra inwestycji i rozwoju Jerzego Kwiecińskiego („Nie możemy liczyć tylko na Unię", 25 października 2018 r.), która traktuje o kwestiach makroekonomicznych. A to dlatego, że w zbyt wielu miejscach tego krótkiego wtrętu w obszernej gawędzie o rządowych planach minister ostrożnie obchodzi się z prawdą, przytaczając fakty nieprecyzyjnie.

Tak jest już na wstępie: „Wiele instytucji międzynarodowych i finansowych podwyższa prognozy dotyczące wskaźników makroekonomicznych naszej gospodarki". Ale o jakich instytucjach i o jakim horyzoncie prognostycznym mówimy?

Faktycznie jest grupa tzw. spóźnionych, która po dobrych danych z I półrocza zmuszona była podnieść prognozy na ten rok, równocześnie jednak obniżając je na rok 2019 i 2020. Mało tego, większość tych korekt robiona była przed ostatnią aktualizacją przez GUS rachunków narodowych za lata 2016–2017. A tu m.in. podniesiona została dynamika realnego PKB za ubiegły rok. Nawet niewielka korekta z 4,6 do 4,8 proc., podnosząc bazę dla 2018 r., stawia pod znakiem zapytania zbyt optymistyczne rewizje w górę tegorocznych prognoz. Rozumiem, że taki rodzaj korekt nie odpowiada ministrowi, więc z faktów wybiera tylko te sympatyczniejsze. W potocznym języku nazywa się to manipulacją.

Koniunktura w UE

„Nasza gospodarka wykorzystuje swój potencjał zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie. Zewnętrznie dlatego, że mamy dobrą koniunkturę światową, szczególnie w UE. (...) Utrzymuje się też koniunktura wśród wszystkich naszych najbliższych partnerów". Ani słowa o fazie cyklu koniunkturalnego, w jakiej znajduje się obecnie globalna gospodarka? Czyżby minister nie odnotował obniżania prognoz w USA, Chinach, w Unii (a zwłaszcza w Niemczech)? Czyżby dołujące po raz kolejny wskaźniki PMI u zachodnich sąsiadów, gdzie trafia blisko 1/3 polskiego eksportu, umknęły uwadze min. Kwiecińskiego? Subindeks zamówień eksportowych w polskim odczycie PMI wyraźnie sygnalizuje pogorszenie nastrojów w zewnętrznym otoczeniu makroekonomicznym. Więc do kogo kieruje minister zapewnienia o doskonałej kondycji światowej gospodarki, która wspiera nasz wzrost?

Zagrożeń jest więcej niż tylko wspomniane przez niego marginalnie brexit, Włochy czy Grecja. Źródłem największej niepewności w Europie są bowiem następstwa przywracania przez EBC standardowej polityki monetarnej w strefie euro. W pierwszych trzech kwartałach 2019 r. zapadają obligacje rządowe w portfelu EBC warte 117 mld euro.

Pieniądze mają być reinwestowane. Ale nikt nie wie jeszcze, czy wedle dotychczasowych zasad, czyli zaktualizowanego po raz pierwszy od pięciu lat klucza kapitałowego, co preferowałoby kraje gospodarczo mocniejsze, penalizując te, które relatywnie najmocniej na kryzysie straciły, czyli Włochy, Grecję, gdzie populizm trzyma się najmocniej. Mniej obligacji tych krajów kupowanych przez EBC oznacza wsparcie dla populistów w okresie kampanii do Parlamentu Europejskiego. W Europie nie będzie spokojnie. A to gospodarki z pewnością nie wesprze. Kwieciński o tym musi wiedzieć. Dlaczego więc milczy?

O rynku pracy i braku pracowników: „To faktycznie stało się naszym problemem, ale jest to wynikiem naszego sukcesu gospodarczego. Brak rąk do pracy wziął się z tego, że nasze firmy rozwijają się obecne tak szybko, mają tak liczne zamówienia, że potrzebują zwiększać produkcję i zatrudniać nowych pracowników". Czy minister odnotował w swoim propagandowym wywodzie spadki dynamiki zatrudnienia w Polsce? Czy pochylił się merytorycznie nad powodami? Czy zauważył, że jedną z głównych przyczyn pogłębienia się strukturalnego niedopasowania podaży i popytu na pracę jest wzmacnianie bariery podażowej na rynku pracy nie tylko przez demografię, ale też za sprawą polityki rządu? Bo do tego prowadzą „sztandarowe sukcesy", jak obniżenie wieku emerytalnego, dezaktywacja zawodowa, szczególnie wśród kobiet w wyniku programu 500+ i innych transferów zachęcających do zostania w domu.

Czy minister odnotował, że przedsiębiorcy po raz pierwszy od kilkunastu kwartałów zmniejszają popyt na pracowników. Nie ma żadnego gwałtownego przyrostu produktywności, który by to wyjaśniał. Jest po prostu cykliczne dostosowanie na rynku pracy do wolniejszego i spadającego tempa wzrostu gospodarczego.

„Aktualnie mamy rynek pracownika, a nie pracodawcy. Efektem jest znaczący wzrost wynagrodzeń, 3–4 razy większy niż w poprzednich latach" – mówi minister. Tyle że akurat teraz presja płacowa powoli zaczyna słabnąć.

Najbardziej spektakularnym przejawem wyhamowania popytu na pracę w Polsce są płace w sektorze przedsiębiorstw. Ich dynamika, nawet po wyłączeniu zdradliwie wahliwych płac w górnictwie, spadła w ostatnich miesiącach. Wkrótce będziemy mieli okazję przekonać się, czy faktycznie boom konsumpcyjny, z którego tak cieszy się Jerzy Kwieciński, jest następstwem tego, że „rodziny (...) nie boją się ponosić wydatków. Dobrze też oceniają sposób zarządzania państwem oraz rząd". Tak na marginesie, w październikowym sondażu Kantar Public dobrze ocenia pracę rządu 44 proc. badanych, a 43 proc. źle. Miażdżąca przewaga?

Słowo o inwestycjach

Jest wreszcie w wywodach ministra o makroekonomii wątek szczupłych inwestycji prywatnych w gospodarce. Wygląda on niestety skromnie: „Rzeczywiście, nadal czekamy na bardziej znaczący wzrost inwestycji prywatnych. Nie jest jednak tak, że ich w ogóle nie ma. Są, ale ich poziom nie jest jeszcze satysfakcjonujący i jest dość nierównomierny". Nawet bardzo niesatysfakcjonujący – według szybkiego monitoringu NBP (październik 2018 r.), czyli według badań, do których rząd powinien chyba mieć większe zaufanie niż do analityków z sektora komercyjnego, inwestycje prywatne w II kwartale faktycznie drgnęły. Tyle że perspektywy ich dalszego wzrostu się pogorszyły.

Dla ułatwienia ministrowi ewentualnej polemiki dodam od razu, że substytucyjnością pomiędzy leasingiem a realną inwestycją kapitału przez przedsiębiorców można od biedy próbować objaśniać statystycznie mizerne tempo odbicia inwestycji czy nawet niską stopę inwestycji w całej gospodarce. Ale dlaczego, na Boga, prywatni przedsiębiorcy w badaniach NBP deklarują spadek własnych inwestycji w najbliższej przyszłości? Dlaczego przedsiębiorstwa w monitoringu NBP podtrzymują dobre oczekiwania na IV kwartał, ale mają gorsze w dłuższym horyzoncie?

Koszt kapitału

Na zakończenie mała podpowiedź. I nie chodzi tu nawet o sławetny zły klimat inwestycyjny czy niepewność prawno-instytucjonalną. Bo w tej akurat materii rząd robi wszystko, co możliwe, żeby przedsiębiorców w ich powściągliwości przed nadmiernym zaangażowaniem inwestycyjnym utwierdzić. Otóż jest jeszcze twardy, realny rachunek ekonomiczny.

Średni ważony koszt kapitału w przebadanych przez NBP przedsiębiorstwach jest przeciętnie wyższy niż minimalna wymagana stopa zwrotu z inwestycji. Panie ministrze, jakiś nowy rewolucyjny pomysł? Jakaś kolejna porcja dobrych wiadomości? Bardzo by nam się to wszystkim przydało, bo fala optymizmu w pana wywiadzie jest, prawdę powiedziawszy, płaska.

Autor jest głównym ekonomistą Polskiej Rady Biznesu, dwukrotnym laureatem konkursu NBP i „Rzeczpospolitej" na najlepszego analityka makroekonomicznego roku.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację