Sport na stokach składa się z oczekiwania na wyciąg wśród przepychającej się dzieciarni i niektórych dorosłych (którymi za granicą na ogół są Polacy, a w kraju na pewno Polacy), potem marznięcia w gondoli podczas wjazdu, następnie zjazdu narciarskiego, potem znów jest kolejka do wyciągu, marznięcie w gondoli i tak na okrągło.
Sam zjazd na nartach polega zasadniczo na unikaniu rozjechania przez najaranych snowboardzistów. W tym celu najlepiej jechać tyłem, co jest zabawne dla wszystkich oprócz tego, co jedzie. Drugą groźną grupą są emeryci, którzy chcą sobie udowodnić, co to oni jeszcze mogą. Rzecz jasna, więcej chcą, niż mogą.
Chcę się też podzielić spostrzeżeniem, że w pewnym wieku u narciarza następuje charakterystyczna aberracja barwna, mianowicie czerwone trasy zaczynają niczym nie różnić się od czarnych. A te czarne traktuje się jak flagę na kąpielisku: nie wolno i koniec!
Dodatkowo od pewnego wieku, kiedy nie świeci słońce, to nie widać ukształtowania trasy. W związku z tym nie ma żadnej różnicy, czy masz okulary przeciwsłoneczne, czy czarne. I tak jedziesz na ślepo. Najprościej jest naciągnąć na oczy tę wełnianą opaskę przeciw odmrożeniom uszu. Daj szanse innym – niech przynajmniej widzą, że ty nic nie widzisz.
Ważne też jest, żeby utrafić na tę porę dnia, kiedy trasa nie jest już pochyłym lodowiskiem, a jeszcze nie jest kanałem pełnym brei. To się zdarza między 10.30 a za piętnaście jedenasta. I najczęściej to kwadrans spędzony w kolejce do wyciągu.