A i tak było ich niewielu, bo w 2008 r. dochodem przekraczającym milion złotych rocznie mogło się pochwalić zaledwie 13,5 tys. podatników. Wśród winnych wymieniany jest kryzys, który mocno przyciął zarobki większości Polaków, choć akurat w tym przypadku raczej trudno przypuszczać, by to redukcje wynagrodzenia były przyczyną tego regresu. Bardziej przekonujące są sugestie, że pewna część dochodów najlepiej zarabiających zapodziała się w szarej strefie – ostatecznie więcej zarabiać chcą nie tylko najbiedniejsi. Zwłaszcza w sytuacji, w której, aby zarobić na naszą daninę dla fiskusa, trzeba w Polsce pracować około pół roku. A nad głową wisi nam kryzys.
Niezależnie od przyczyn tak drastycznej redukcji liczby najlepiej zarabiających Polaków – i to w roku, w którym mieliśmy już tylko dwie niższe stawki podatkowe – widać wyraźnie, że cały czas jesteśmy narodem, który dopiero się dorabia. Nawet jeśli częściowo spadek liczby najlepiej zarabiających jest efektem różnego rodzaju „optymalizacji podatkowych”, to nie dotyczy to wszystkich. Wciąż mało jest rodzinnych majątków, dziedziczonych fortun przynoszących stały dochód, znacznie bardziej niezależnych od sezonowych wahań koniunktury.
Chociaż te także już są, ale umykają analizom naszych izb skarbowych. Te pieniądze pracują w znacznie bardziej przyjaznych dla siebie warunkach, w miejscach, gdzie podatki są korzystniejsze niż w Polsce. Trudno im się dziwić. Gdyby wróciły do nas, liczba milionerów zapewne by wzrosła. Swoją drogą, ciekawe dlaczego jednak się do nas nie garną? Może właśnie dlatego milionerów wśród nas coraz mniej?