Berlińskie lotnisko Schoenefeld to dziś ogromne centrum turystyczne, z którego – przy odrobinie szczęścia – można za grosze wylecieć na wymarzone wakacje na koniec świata. Do Berlina daleko nie jest.
[link=http://blog.rp.pl/romanski/2010/10/13/podrozni-i-biura-w-klopotach/]Skomentuj na blogu[/link]
Ale – jak się okazuje – niemiecka konkurencja ma jeszcze jeden, kto wie, czy nie istotniejszy walor. Jest zdecydowanie bardziej bezpieczna – gwarantuje nie tylko szczęśliwy wylot na wyprawę, ale i równie szczęśliwy powrót. Ogólna kondycja tej branży w Polsce, której spektakularnym dowodem były tegoroczne upadłości biur podróży, takiej pewności naszym turystom nie daje. I – niestety – nie ma jak sprawdzić, czy firma, z którą chcemy się wybrać na wypoczynek, nie wystawi nas do wiatru.
Oczywiście nie ma podstaw, by twierdzić, że cała nasza branża turystyczna osuwa się w przepaść. Ale przyszli klienci zaczynają się niepokoić, a to zły znak dla wszystkich. Tym bardziej, że wciąż nie ma przepisów wykonawczych do nowej ustawy o usługach turystycznych, która ma lepiej chronić klientów biur przed skutkami bankructwa.
Dlatego chyba najwyższy czas, by branża zabrała się za ratowanie dobrego imienia, a przy okazji własnej skóry. Tak naprawdę sposób jest dowolny, liczy się efekt – stworzenie wiarygodnego systemu, który pozwoli klientom wybrać bezpieczne biuro. Może na przykład skorzystać z wzorców niemieckich, i przy okazji wytrącić konkurentom jeden z argumentów, którymi mogą kusić naszych turystów? Albo jakichkolwiek innych, byle skutecznych. Nikt przecież nie uwierzy, że więcej upadłości na tym rynku w Polsce nie będzie. Chodzi o to, żeby rykoszetem nie obrywali także najlepsi i wiarygodni. Bo na razie obrywają.