Jednak rząd Węgier postawił te i inne wielkie firmy działające w tym kraju w trudnej sytuacji. Budapeszt obciążył koncerny obowiązkiem płacenia dodatkowych podatków. To kolejny krok Węgier szukających nowych wpływów do budżetu po wprowadzeniu taksy bankowej i całkowitej nacjonalizacji tamtejszych prywatnych funduszy emerytalnych.

Sprawa nabrała międzynarodowego rozgłosu, bo firmy nie zamierzają siedzieć z założonymi rękoma. Trzynastu gigantów wystosowało list do szefa Komisji Europejskiej, prosząc o obronę w imię zagrożenia działalności biznesowej i wolnego rynku.

Lobbing potężnych firm, którym ktoś chce zmniejszyć krociowe zyski? Oczywiście. Jednak z drugiej strony – choć kryzys budżetowy można rozwiązywać różnymi metodami, to szansę na płynne wyjście z niego mają kraje, które dbają o swój wizerunek wśród zagranicznych inwestorów. Właśnie dlatego nie ma podobnych wieści, jak te z Węgier o działaniach wobec biznesu, z peryferyjnych państw strefy euro, które są niekiedy w gorszej od Budapesztu sytuacji.

Już nie rysy, ale wręcz pęknięcia na wizerunku Węgier na rynkach mogą być długofalowo o wiele boleśniejsze niż doraźne korzyści. Reputację w biznesie buduje się bowiem latami, a stracić ją można bardzo szybko.