Lew Rywin osiem lat po aferze

Ludzie związani z mediami i filmem nie wierzą, by Lew Rywin wrócił jeszcze kiedyś do pracy w tych branżach

Aktualizacja: 12.02.2011 00:14 Publikacja: 11.02.2011 03:09

fot. Chris Niedenthal

fot. Chris Niedenthal

Foto: Forum

Wiele lat błyszczał na warszawskich i międzynarodowych salonach, zawsze nienagannie elegancki: w białym szalu i z cygarem w ręce.

Dziś Lew Rywin nie spędza już tyle czasu w podwarszawskim Konstancinie, gdzie ma dom. Zaszył się w swojej posiadłości na Mazurach, gdzie, przewlekle chory, odpoczywa i oddaje się jednemu ze swoich największych oprócz filmów hobby – wędkowaniu. Na salonach go nie widać, ale też nie są to już te salony sprzed afery nazwanej jego nazwiskiem.

Zdaniem branży raczej już do robienia filmów ani w Polsce, ani za granicą nie powróci, choć wiadomo, że planów miał wiele. To on jeszcze kilka lat temu chciał produkować z Andrzejem Wajdą film o Katyniu.

– Absolutnie nie uważam, żeby jeszcze kiedykolwiek wrócił do tego biznesu. Już wtedy, na początku lat dwutysięcznych, jego firmie wiodło się gorzej niż w latach poprzednich – uważa Zbigniew Benbenek, szef rady nadzorczej Zjednoczonych Przedsiębiorstw Rozrywkowych, wydawcy m.in. „Muratora” i „Super Expressu” oraz właściciela Radia Eska.

– Musiałby się zmienić układ polityczny w kraju. On zawsze był powiązany z lewą stroną sceny politycznej – podkreślają inni nasi rozmówcy.

Tymczasem w sprawozdaniu finansowym producenckiej spółki Lwa i Marcina Rywinów, Heritage Films, za 2009 rok (ostatnie dostępne w Krajowym Rejestrze Sądowym) jest napisane, że już wtedy spółka „prowadziła działania przygotowujące realizację nowych przedsięwzięć w branży filmowej” oraz że w 2010 roku „będzie zabiegać o udział w nowych przedsięwzięciach z branży filmowej”.

[srodtytul]Początki w TVP[/srodtytul]

W tym roku Lew Rywin skończy 66 lat. Karierę zaczynał wcale nie w branży filmowej.

Losy jego rodziny tak się potoczyły, że w dorosłe życie wkroczył, znając biegle dwa języki: rosyjski i angielski – i jednym z jego pierwszych poważnych zajęć była praca w agencji Interpress, gdzie zajmował się tłumaczeniami. Rosyjskim włada biegle, bo urodził się w ZSRR. Jego rodzice – Anastazja i Welwel – to repatrianci, którzy wrócili do Polski w 1959 r. Krótko potem młody Lew zamieszkał u rodziny w USA, gdzie uczył się w nowojorskiej Tiden High School. Wrócił stamtąd, dobrze mówiąc po angielsku. Potem studiował też, już w Polsce, m.in. lingwistykę stosowaną na Uniwersytecie Warszawskim.

Z agencji Interpress, gdzie został wicedyrektorem, w 1983 r. trafił do Telewizji Polskiej i zaczął pracę w biurze handlu zagranicznego, z którego potem wykształciła się Centralna Wytwórnia Programów i Filmów Telewizyjnych Poltel. Szefował jej właśnie Rywin, który wtedy zaczął zdobywać pierwsze kontakty w branży filmowej za granicą.

– W TVP kupował licencje na firmy zagraniczne. To było jakby naturalne, bo był znany z tego, że świetnie władał językami obcymi – mówi Janusz Basałaj, dziś kierujący kanałami Orange Sport i Orange Sport Info w Telekomunikacji Polskiej, a wcześniej m.in. szef redakcji sportowej w polskim Canal+, gdzie Rywin był prezesem, a potem szefem rady nadzorczej.

Dopiero w 2007 roku „Rz” podała, że z akt IPN wynika, iż w tym okresie (lata 1982 – 1986) Rywin współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa PRL pod pseudonimem Eden i że jeszcze zanim do tego doszło, w czasie pracy w Interpressie, przekazywał informacje o nastrojach panujących wśród przebywających w Polsce korespondentów z największych zachodnich mediów.

Zaprzeczał temu jednak zdecydowanie zarówno on sam, jak i Mirosław Wojciechowski, szef Interpressu, który ściągnął go do tej agencji. Za sprawą Wojciechowskiego, który w 1983 r. zostaje przewodniczącym Radiokomitetu, trafia tam i Rywin. Sześć lat później – kiedy przychodzi czas prezesury Andrzeja Drawicza, pierwszego szefa Radiokomitetu po polskim przełomie z połowy 1989 roku – zostaje wiceprezesem ds. finansowych.

Nie zamyka się w swojej działce. O TVP myśli szerzej, jest zwolennikiem sprywatyzowania TVP 2. Uczestniczy w negocjacjach ze związkami zawodowymi, którym – co lubi opowiadać – po kilku godzinach debat, gdy obu stronom brakuje już sił, puszcza w twarz kłęby dymu z palonego przez cały czas cygara.

Z TVP musiał się jednak pożegnać w 1991 roku – zmienia się polityczny wiatr i wraz z Andrzejem Drawiczem musi odejść z firmy. Boleśnie to odczuł. – Do dziś nie mogę się pogodzić z tym, że wyleciałem z telewizji za politykę, w której nie brałem udziału – mówił „Polityce” w 2006 r.

Wtedy zaczyna się jednak bodaj najbarwniejszy okres jego życia zawodowego, bo na początku lat 90. postanawia otworzyć własną spółkę producencką. Nazywa ją Heritage Films i wciąga do niej syna, Marcina, który obejmuje mniejszościowe udziały.

[srodtytul]Dekada na salonach[/srodtytul]

Procentują kontakty zawierane przez Rywina w poprzednich latach (za jego czasów i przy jego udziale w TVP powstały np. głośne polsko-amerykańskie „Wichry wojny”, które przyniosły TVP spore wpływy). Heritage produkuje w międzynarodowych kooperacjach bardzo ważne w tamtym okresie filmy – zaledwie w dwa lata po starcie, w 1993 r., pieczętuje swoją pozycję na rynku, zostając współproducentem „Listy Schindlera” Stevena Spielberga (film dostał m.in. siedem Oscarów).

Na koncie firma Rywina ma także produkcję takich głośnych wtedy tytułów polskich, jak „Pierścionek z orłem w koronie” Andrzeja Wajdy, „Uprowadzenie Agaty” Marka Piwowskiego, „Tato” i „Sara” Macieja Ślesickiego, „Złoto dezerterów” Janusza Majewskiego czy wreszcie – produkowane już w niemal dekadę od rozpoczęcia działalności: „Wiedźmin” Marka Brodzkiego i „Pan Tadeusz” Andrzeja Wajdy.

Potem przychodzi czas na „Pianistę” Romana Polańskiego, do którego zawsze zaangażowany w każdą swoją produkcję Rywin wspólnie z reżyserem poszukuje odtwórcy głównej roli (film dostał m.in. trzy Oscary).

– Miał takie amerykańskie podejście do pracy. Na planie był oczywiście reżyser, ale producent też miał oko na wszystko. Zawsze miał swoje krzesło z napisem „producent” i wszystkiego osobiście dopilnowywał – mówi Janusz Basałaj.

Nie wstydził się mówić, że któryś z filmów nie wyszedł mu tak, jak chciał. Zarzucał sobie wtedy, że nie dopilnował wszystkiego. Na największe wyprodukowane i współprodukowane przez Heritage Films filmy spada deszcz nagród, „Pan Tadeusz” Andrzeja Wajdy z 1999 r. ma uroczysty pierwszy pokaz w Watykanie. Rywin bardzo to wydarzenie przeżywa.

Jest u szczytu swojej zawodowej popularności, miliony złotych na produkcje Heritage wykładają TVP i Canal+. Ta druga firma także w czasie, gdy prezesuje jej sam Rywin (od 1997 r.).

– To był bardzo utalentowany producent, z szerokimi koneksjami na Zachodzie: w Hollywood i we Francji, gdzie robi się najwięcej filmów w Europie. Miał rewelacyjne kontakty wśród polskich reżyserów, ale i aktorów. Jeśli w Polsce jest się ulubionym producentem Andrzeja Wajdy, a za granicą wśród przyjaciół ma się Gena Gutowskiego (pochodzący ze Lwowa hollywoodzki producent m.in. filmów Polańskiego – red.) czy Stevena Spielberga, można dużo zdziałać – mówi „Rz” jedna z osób znająca Rywina.

Na pytanie o to, jaki był, wszyscy odpowiadają: inteligentny, dowcipny, bardzo towarzyski. Janusz Basałaj: – Czuł się pewnie, na przełomie lat 90. i dwutysięcznych był ulubieńcem i kolorowych pism, i polityków. Był jowialny, kontaktowy, sprawiał wrażenie przystępnego.

Kino wciągnęło Rywina na tyle, że sam chętnie w produkowanych przez siebie obrazach grywał. Bodaj najbardziej charakterystyczną rolę – bossa rosyjskiej mafii – zagrał w „Ekstradycji” Wojciecha Wójcika, ale zdarzały mu się role ministra, burmistrza czy czysto epizodyczne. To też robiło na ludziach wrażenie.

– Kiedy w ramach Targów Telewizyjnych Niptel organizowaliśmy okrągły stół mediów w gdańskim Dworze Artusa, a był to czas, w którym pokazywano „Ekstradycję”, i Lew Rywin wychodził zapalić przed budynek, dzieci przybiegały po autograf – wspomina Maciej Grzywaczewski, dziś wiceprezes producenckiej ATM Grupy, wtedy, w latach 90., właściciel agencji Profilm. – On był wtedy w szczycie swojej aktywności producenckiej. Andrzej Wajda mawiał, że w Polsce tylko jeden producent jest w stanie zapewnić finansowanie dla filmu. To były czasy, gdy większość produkcji powstawała we współpracy z TVP lub Canal+. Instytucja, która działała kiedyś zamiast Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, nie miała żadnych poważnych środków na takie cele. Na pewno ze swoją znakomitą znajomością języków potrafił zorganizować finansowanie z zagranicy, z Canal+, co było wtedy trudnym zadaniem – dodaje.

Jakby tego było mało, w 2001 r. Lew Rywin zostaje prezesem Polskiego Związku Tenisowego. Tenis jest obok wędkowania jednym z jego hobby – choć na pewno nie tak wielkim, jak filmy – i jedynym sportem, z jakim kojarzą go znajomi.

Na salonach, także politycznych, Rywin pojawia się prawie wszędzie w białym szalu, z nieodłącznym cygarem (czasem fajką). Bryluje, opowiada dowcipy. Bywa zwłaszcza w tych miejscach, w których zjawiają się politycy lewicy. Pojawia się np. w otoczeniu Aleksandra i Jolanty Kwaśniewskich.

– Rynek, na jakim działał, to nie był rynek całkowicie prywatny, zależał także od pieniędzy państwowych, dotacji z Ministerstwa Kultury – zauważa Zbigniew Benbenek. I dodaje: – Bez wątpienia odniósł sukces, ale rynek się już wtedy zmieniał. Kiedy Rywin stworzył swoją firmę, na bezrybiu i rak był rybą. Potem było mu coraz trudniej, stąd chęć utrzymywania tak szerokich kontaktów, także wśród polityków.

[srodtytul]Bliższe kontakty z Canal+[/srodtytul]

Paradoksalnie, jak pisała „Rz” już po wybuchu afery Rywina, mimo tak wielkich projektów, jakie prowadził Heritage Films, spółce powodziło się różnie. Do 1996 r. właściwie nie przynosiła żadnych znaczących zysków (z wyjątkiem 1993 r., kiedy powstała „Lista Schindlera” – wtedy jej zysk wyniósł jednak zaledwie 100 tys. zł). W 1999 r. 3,2 mln zł zysku zapewnił Heritage „Pan Tadeusz”.

Z Francuzami z Canal+, którzy przez kilka lat dofinansowują producenckie projekty Heritage, Rywin zacieśnia współpracę poprzez dosyć zawiłą współpracę kapitałową z Telewizyjną Korporacją Partycypacyjną (właściciel koncesji stacji Canal+). Jak odkrywają w 2003 r. i piszą w „Rz” Paweł Reszka i Luiza Zalewska, poprzez spółkę Pol-Com Invest, która ma udziały w kolejnej firmie – Polskiej Korporacji Partycypacyjnej (na początku nawet całe 100 proc., zakupione przez PolCom Invest za, bagatela, 24 mln dol. w roku, gdy Heritage Films przyniosła Rywinowi 1,85 mln zł straty) – Rywin ma udziały w Canal+. Francuzi potrzebują wspólnika, bo chcą dla kanału koncesję, dopiero zaczynają tu działalność, a w Polsce może ją dostać tylko telewizja, w której udział kapitału zagranicznego nie przekracza 33 proc.

Skład udziałowców spółki się zmienia, przez jakiś czas jest w niej np. osoba powiązana z Yaronem Brucknerem (współzałożycielem spółki Empik), w 1997 r. udziałowcem Polskiej Korporacji Partycypacyjnej (22 proc.) zostaje też spółka ACTV kontrolowana przez Agorę.

Po wejściu na rynek konkurencyjnej Wizji TV sytuacja na rynku, na którym działa Canal+, jednak się komplikuje i w 2001 r. Agora z tej spółki wychodzi. Rywin próbuje zmobilizować graczy na polskim rynku do stworzenia polskiej kontroferty dla Wizji TV (w 1997 r. jest pomysł stworzenia wspólnej platformy przez Canal+ i TVP), ale ostatecznie się to nie udaje. W końcu (w 2001 r.) Cyfra+ i Wizja TV łączą się w jedną firmę.

Canal+ był prywatną firmą, ale Heritage Films, współkierowana przez Rywina i jego wieloletniego przyjaciela i współpracownika Pawła Poppe, chętnie była wspierana i przez TVP, m.in. za czasów prezesury Roberta Kwiatkowskiego. Rywin, poproszony w 2003 r. przez portal filmowy Stopklatka o komentarz do raportu ABW, z którego wyniknęło, że w latach 1998 – 2003 (czasy prezesury Kwiatkowskiego) TVP wsparła Heritage Films ok. 25 mln zł (to tyle, ile dostało w tym samym czasie

37 innych firm razem wziętych), odpowiadał: – Bardzo chętnie przeczytałbym raport ABW, wtedy mógłbym się do niego ustosunkować. Mogę tylko powiedzieć, że nigdy nie byliśmy faworyzowani przez TVP, nigdy nie byliśmy pierwszą firmą, z protokołu przygotowanego przez telewizję wynika, że zajmowaliśmy szóste miejsce. Poza tym chcę dodać, że nasze obroty z TVP były na podobnym poziomie również wtedy, kiedy w fotelu prezesa nie zasiadał jeszcze Robert Kwiatkowski.

Mniejszą burzę na rynku wywołał ruch Rywina związany z wyprodukowanym przez Heritage w latach 1997 – 1998 pierwszym polskim serialem typu sitcom „13. posterunek” – najpierw pokazał go oczywiście Canal+. Potem ostrzył sobie na niego zęby TVN, nawet było już po słowie, ale wtedy Rywin niespodziewanie sprzedał serial... Polsatowi.

To spowodowało rozpad dobrych kontaktów Lwa Rywina i Mariusza Waltera, wtedy bardzo zaprzyjaźnionych całymi rodzinami. Podobno do dziś nie udało się tego naprawić.

Mimo wielu publicznych dementi ze strony Rywina na rynku wciąż jest żywa historia mówiąca o tym, że po „Liście Schindlera” nigdy nie udało mu się wykorzystać kontaktu ze Stevenem Spielbergiem, bo między oboma panami miało dojść pod koniec współpracy do poważnego sporu o finanse. W 2006 r. w „Polityce” Rywin komentował jednak, że „to wszystko bzdury”. – Spielberg to nie jest człowiek, z którym można mieć jakąkolwiek przykrość lub sprawę – mówił.

[srodtytul]Przychodzi Rywin do Michnika[/srodtytul]

I wtedy, u szczytu popularności Rywina, w grudniu 2002 r., kiedy w Polsce trwają prace nad emocjonującą świat mediowy nowelizacją ustawy o radiofonii i telewizji, „Gazeta Wyborcza” publikuje tekst „Ustawa za łapówkę, czyli przychodzi Rywin do Michnika”. Opisuje w nim, jak w lipcu tego samego roku Rywin zaproponował jej wydawcy, giełdowej Agorze (tej samej, z którą Rywin był współudziałowcem w spółce powiązanej z Canal+), że w zamian za 17,5 mln dol., jakie wpłaci ona do Heritage Films, w nowelizowanej ustawie nie pojawi się zapis, który mógłby Agorze utrudnić albo nawet uniemożliwić zakup ogólnopolskiej telewizji.

Tajemnicą poliszynela było, że spółka interesowała się przejęciem Polsatu albo publicznej Dwójki (gdyby była możliwa jej prywatyzacja). Mowa była też o tym, że Rywin chciałby po ewentualnym przejęciu zostać prezesem Polsatu.

Sprawa stawia na nogi cały kraj, w związku z nią pojawia się wiele wątpliwości; z rozmowy Rywina z Michnikiem wynika, że zamieszani są w nią będący wówczas u władzy lewicowi politycy. Wszyscy chcą wiedzieć, w czyim imieniu Rywin rozmawiał z ówczesną prezes Agory Wandą Rapaczyńską i redaktorem naczelnym „Gazety Wyborczej” Adamem Michnikiem (który rozmowę z Rywinem nagrał, a nagrania posłużyły jako materiał do tekstu).

Jednocześnie wątpliwości budził ogromny odstęp czasowy, jaki dzielił dzień rozmowy Rywina z Michnikiem od dnia publikacji tekstu (prawie pół roku).

Już w styczniu do zbadania sprawy Sejm powołuje więc specjalną komisję śledczą, w mediach zaczyna funkcjonować pojęcie „afera Rywina”. Komisja pracuje ponad rok, jej transmitowane na cały kraj przesłuchania kończą się jednak w 2004 r. raportem, z którego wynika, że za Rywinem nikt nie stał. A sam producent w sprawie równolegle toczącej się przed sądem zostaje ostatecznie skazany za pomoc w płatnej protekcji na dwa lata więzienia i 100 tys. zł grzywny.

[srodtytul]Rywin znika[/srodtytul]

W obronie Rywina staje branża filmowa, która publikuje list otwarty. Podpisują się pod nim m.in. Janusz Morgenstern, Maciej Ślesicki, Allan Starski, Robert Gliński i Jan Jakub Kolski. Widać już jednak, że afera wszystko zmieniła, nawet środowisko filmowe jest w tej sprawie podzielone – krótko po publikacji listu Stowarzyszenie Filmowców Polskich oświadcza, że list jest głosem wyłącznie tych, którzy go podpisali.

W 2003 r. Rywin ustępuje z rady nadzorczej Canal+, przestaje też być szefem Polskiego Związku Tenisowego. Nie ma go już również wśród współwłaścicieli Canal+ Cyfrowego – dziś udziałowcami tej spółki są macierzysta Canal+ Groupe (ma 75 proc. udziałów) i LGI Ventures (z grupy UPC, ma 25 proc. udziałów). – Lew Rywin nie ma żadnych udziałów w Canal+ Cyfrowy sp. z o.o. ani osobiście, ani pośrednio (poprzez inne podmioty) od czasu wybuchu tzw. afery Rywina – informuje Agatha Słaby, dyrektor ds. komunikacji tej spółki.

Zawęża się jego krąg znajomych, o czym mówi w wywiadzie dla Stopklatki jesienią 2003 r. – Jeśli straciłem jakieś przyjaźnie, to oznacza, że nie były one cenne. Oczywiście grono moich przyjaciół się zawęziło, ale zostali ci prawdziwi, do których nie mam już żadnych wątpliwości i z którymi mam przyjemność przebywać. Odpadli ci, którzy przychodzili tutaj tylko po możliwość wyprodukowania ich filmów. Życie i czas wszystko weryfikuje.

Przy Rywinie przez cały czas trwa natomiast rodzina: żona Elżbieta (podobnie jak on pracowała w TVP) i syn Marcin oraz jego żona Aleksandra (od trzech lat producent ma też wnuka, Jasia).

Sądowy dramat całej rodziny wciąż trwa, mimo iż pod koniec 2006 r. warunkowo i przedterminowo Lew Rywin wyszedł z więzienia (z uwagi na stan zdrowia). W 2009 r. trafia jednak znowu do aresztu, pod zarzutem, że przy pomocy syna dostarczył fałszywe zaświadczenia o stanie zdrowia, by nie wracać do więzienia.

Próbujący ratować ojca Marcin także zostaje osadzony w areszcie. W listopadzie 2009 r. obaj z aresztu wyszli (Lew Rywin za kaucją wynoszącą 0,5 mln zł), ale sprawa trwa. W grudniu ubiegłego roku prokuratura w Łodzi zakończyła śledztwo i skierowała do sądu akt oskarżenia. Producent i kilkanaście innych osób, w tym jego syn, jest oskarżony o korupcję i fałszowanie dokumentacji medycznej.

Podobnie jak w sprawie ojca, tym razem list otwarty, który odbił się szerokim echem w mediach, w obronie Marcina Rywina wystosowali jego koledzy i przyjaciele. Rywin junior, oprócz tego, że pracował z ojcem w Heritage Films, był też wcześniej, jak podawała „Rz”, zatrudniony m.in. w spółkach Yarona Brucknera (w jednej z jego firm, Eastbridge, był dyrektorem ds. rozwoju).

[srodtytul]Czy wróci[/srodtytul]

Komentując całą sprawę z dzisiejszej perspektywy, branża mediowa jest ostrożna. Powtarzają się uwagi, że Rywina zgubiła zbyt wielka pewność siebie i popularność. Mimo że od pamiętnego tekstu w „Gazecie Wyborczej” minęło już ponad osiem lat, wciąż nie wszyscy chcą o nim rozmawiać.

Nam z kolei nie udało się porozmawiać z Lwem Rywinem. Jak poinformował nas jego adwokat mec. Jacek Pietrzak, Rywin wyraził zainteresowanie spotkaniem, ale pod warunkiem złożenia przez nas pisemnego oświadczenia o tym, że przed publikacją prześlemy mu do autoryzacji cały gotowy już tekst. A na to „Rz” się nie zgodziła.

Czy Rywin może jeszcze wrócić na rynek? Z dostępnych informacji wynika, że ostatnim filmem zrobionym przez Heritage Films w 2003 r. była „Pornografia” Jana Jakuba Kolskiego.

– Trudno powiedzieć, nie słyszałem, żeby teraz Heritage coś produkowało, nie słychać też o nim w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej – wskazuje Maciej Grzywaczewski. – Pytanie, jak bardzo Lew Rywin był producentem kreatywnym, a na ile takim, który tylko zdobywał na produkcje środki. Przy takich reżyserach jak Wajda czy Spielberg pewnie trudno, żeby miał swoje pomysły na ich filmy. Gros środków, jakie inwestował w swoje projekty, nie pochodziło od niego. Pytanie, na ile byłby dziś w tej roli wiarygodny. Na rynku jest jednak sporo reżyserów, jak np. Tadeusz Lampka, reżyser „Och Karol 2”, którzy realizują swoje projekty bez dotacji. Nasz rynek jest jednak trudny i inwestują w takie filmy, które się szybko zwracają – dodaje.

Spółka Heritage Films jednak istnieje i działa. Jak wynika z raportu za 2009 r., w 2010 roku planowała dalszą działalność.

– W boksie jest takie powiedzenie dotyczące wielkich bokserów: „they never come back” („nigdy nie wracają” – red.). Ale też mimo to mamy na rynku przypadki powrotów – Muhammada Alego czy George’a Foremana – zauważa Janusz Basałaj.

[ramka][srodtytul]Heritage Films obecnie[/srodtytul]

Producencka spółka Lwa Rywina Heritage Films (HF) w 90 proc. należy do niego, a w 10 proc. do jego syna Marcina. Jak podała w 2007 r. PAP, spółka ALM Dom, której udziałowcem był HF, za 67,5 mln zł kupiła wówczas fabrykę Norblina, XIX-w. kompleks przemysłowy w stolicy.

Jak wynika ze złożonych przez HF dokumentów dostępnych w Krajowym Rejestrze Sądowym, w 2009 r. jej przychody netto ze sprzedaży wyniosły 7,7 tys. zł (przy 5,3 tys. zł w 2008 r.), a pozostałe przychody z działalności operacyjnej ponad 13 tys. zł. Przychody finansowe spółki przekroczyły 353,5 tys. zł. Firma wykazała 232,8 tys. zł straty operacyjnej i nieco ponad 73 tys. zł zysku netto (rok wcześniej była strata), który został przeznaczony na pokrycie strat z lat ubiegłych. W 2009 r. Heritage miał akcje spółek Atlanta, Mispol i Bestex, które zostały sprzedane w styczniu 2010 r. Wykazała też wpływy z dywidendy Bakallandu.

Jak podaje HF, w 2009 r. głównie „zarządzała przysługującymi jej prawami własności intelektualnej” i przygotowywała się do nowych przedsięwzięć w branży filmowej. Na 2010 r. planowała zintensyfikowanie działalności dotyczącej zarządzania prawami własności intelektualnej i miała zabiegać o udział w nowych przedsięwzięciach z branży filmowej.

Na koniec 2009 r. Heritage zatrudniał trzy osoby (zapewne tylko zarząd – Lwa i Marcina Rywinów oraz Pawła Poppe). [/ramka]

Wiele lat błyszczał na warszawskich i międzynarodowych salonach, zawsze nienagannie elegancki: w białym szalu i z cygarem w ręce.

Dziś Lew Rywin nie spędza już tyle czasu w podwarszawskim Konstancinie, gdzie ma dom. Zaszył się w swojej posiadłości na Mazurach, gdzie, przewlekle chory, odpoczywa i oddaje się jednemu ze swoich największych oprócz filmów hobby – wędkowaniu. Na salonach go nie widać, ale też nie są to już te salony sprzed afery nazwanej jego nazwiskiem.

Pozostało 98% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację