Nasze nieeuropejskie płace

Choć w zjednoczonej Europie jesteśmy od siedmiu lat, nasze pensje wciąż do niej nie dotarły. I dobrze. Mimo wysiłków związkowców, różnych polityków i innych socjalistów Polski nie stać na europejskie wynagrodzenia

Aktualizacja: 28.04.2011 01:45 Publikacja: 28.04.2011 01:44

Wciąż jesteśmy krajem na dorobku, o dużej, ale niezbyt efektywnej gospodarce, i dopóki to się nie zmieni, nasze płace będą się różnić od tych z zachodniej Europy. I co ważne – jeżeli nadal chcemy gonić czołówkę krajów rozwiniętych, ta dysproporcja nie powinna się zmienić.

Tymczasem sprawa podwyżek płac (ale i świadczeń socjalnych) będzie w najbliższych miesiącach jednym z głównych tematów dyskusji publicznej. Tak dzieje się zawsze, gdy zbliżają się wybory parlamentarne. Na dodatek PiS już zaczyna mówić o szalejącej drożyźnie, co z pewnością podniesie napięcie publicznej dysputy i przyczyni się do kolejnych protestów.

A warto pamiętać, że owa drożyzna to tylko nieco ponad 4 procent inflacji. Nawet całkiem niedawno mieliśmy szybciej rosnące ceny.

To, że związki zawodowe walczą o jak najwyższe wynagrodzenia, jest czymś naturalnym. Naturalne jest też to, że przedsiębiorcy zgadzają się na ich żądania tylko w takim stopniu, na jaki pozwala im rachunek ekonomiczny. Z tym że ta naturalna równowaga sił jest często zakłócana przez rząd. Państwo ulega bowiem związkom zawodowym w kontrolowanych przez siebie firmach, administracji, a co gorsza – zgadza się na znaczące podwyżki wynagrodzeń minimalnych.

Tymczasem wynagrodzenie minimalne nie może być ustalane wskutek żądań, zwłaszcza wynikających z porównania z bogatymi krajami. Decydujący wpływ na nie powinna mieć sytuacja ekonomiczna firm.

Dotychczas niskie polskie płace były czynnikiem pozwalającym na relatywnie (w stosunku do Zachodu) tanią produkcję. Jeśli więc rząd ulegnie związkowcom, zgodzi się na wyższe płace minimalne, na podwyżki dla pracowników administracji czy państwowych firm, to zarówno rozwój gospodarczy, jak i stan finansów publicznych ulegną pogorszeniu. To zaś może spowodować, że inflacja, zamiast hamować, zacznie przyspieszać i wtedy naprawdę zaczną się protesty.

Ale i tak, bez względu na to, co zrobi polski rząd, wynagrodzenia relatywnie będą rosły. Zwłaszcza gdy każdy polski pracownik będzie mógł wyjechać za Odrę, gdzie otrzyma szanse na kilka razy wyższą pensję niż w kraju. Wtedy nie będzie możliwości zablokowania wzrostu wynagrodzeń w Polsce. Pytanie tylko, jak szybko Polacy nauczą się niemieckiego.

Wciąż jesteśmy krajem na dorobku, o dużej, ale niezbyt efektywnej gospodarce, i dopóki to się nie zmieni, nasze płace będą się różnić od tych z zachodniej Europy. I co ważne – jeżeli nadal chcemy gonić czołówkę krajów rozwiniętych, ta dysproporcja nie powinna się zmienić.

Tymczasem sprawa podwyżek płac (ale i świadczeń socjalnych) będzie w najbliższych miesiącach jednym z głównych tematów dyskusji publicznej. Tak dzieje się zawsze, gdy zbliżają się wybory parlamentarne. Na dodatek PiS już zaczyna mówić o szalejącej drożyźnie, co z pewnością podniesie napięcie publicznej dysputy i przyczyni się do kolejnych protestów.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację