W poniedziałek dostaliśmy dawkę niepokojących wieści z polskiej gospodarki. Najpierw okazało się, że dziura w finansach publicznych w 2012 r. była o wiele wyższa, niż zapowiadał rząd i szacowała Bruksela. Tego samego dnia Jacek Rostowski obciął prognozę wzrostu PKB na ten rok do 1,5 proc. Ponieważ na jedno i drugie wydarzenie minister słowami swoich zastępców szykował rynek już od pewnego czasu, informacje, które normalnie powinny były wstrząsnąć kursem złotego i oprocentowaniem obligacji skarbowych, nie zrobiły na inwestorach większego wrażenia. A już dzień później resort finansów odtrąbił sukces, ponieważ na przetargu polski dług sprzedał się rekordowo drogo przy ogromnym zainteresowaniu kupujących. Polskę po raz kolejny okrzyknięto bezpieczną przystanią dla krążącego po świecie kapitału. Może na fali tego entuzjazmu minister Rostowski postanowił wczoraj po raz kolejny przetestować rynek.

Niespodziewanie ogłosił, że w przyszłym roku dziura w budżecie może sięgnąć nawet 50 mld zł, czyli o niemal 15 mld zł więcej niż limit zapisany na ten rok. Nominalnie byłby jeden z największych deficytów w kasie państwa w historii, a przecież jeszcze rok temu MF prognozowało spadek limitu do 28 mld zł.

Wydaje się, że wzięte z zaskoczenia rynki zignorowały kolejną złą informację. Widać, że do tej pory taktyka robienia dobrej miny do złej gry, jaką stosował minister finansów, przynosiła dobre efekty. Niewykluczone jednak, że tym razem minister Rostowski stara się przygotować rynki na wydarzenie większego kalibru. Może będzie to nowela budżetu, skok długu publicznego lub podwyżka podatków? A może czas powiedzieć jasno: trudne czasy potrwają dłużej, niż wszyscy się spodziewali. Ciekawe, jaką taktykę przyjmie minister, kiedy karmieni wizją bezpiecznej przystani inwestorzy pewnego dnia powiedzą: sprawdzam.