Prawie wszyscy przyjmują tę tezę bezrefleksyjnie, bo przecież to oczywiste, że lepiej mieć te pieniądze, niż ich nie mieć. Zastanówmy się nad tym przez chwilę. Proszę się zastanowić przez 30 sekund przed dalszym czytaniem.
No dobrze, teraz fakty. Nie ma w historii gospodarczej świata przykładu sukcesu gospodarczego zbudowanego na pomocy rozwojowej, poza epizodami odbudowy kraju po zniszczeniach wojennych. Za to są liczne przykłady katastrof, do których doprowadziła dostępność darowanych pieniędzy.
Kraje europejskie, które obecnie są w ciężkim kryzysie – czyli kraje południa Europy – to wyłącznie te kraje, które zbudowały swój model rozwoju na unijnej pomocy. Niemcy Zachodnie wpompowały biliony marek i euro w rozwój Niemiec Wschodnich, bez skutku. Od lat Bank Światowy realizuje pomoc rozwojową dla biednych krajów afrykańskich, bez skutku – pieniądze są w dużej części rozkradane i marnowane, a wiele krajów cofnęło się w rozwoju, na przykład jeżeli zmierzy się realizację przez te kraje celów milenijnych.
Znane są liczne przypadki występowania „zarazy holenderskiej", czyli negatywnego wpływu na gospodarkę łatwych pieniędzy z odkrytych złóż gazu czy ropy. Oczywiście te efekty mogą nie wystąpić, czego przykładem jest Norwegia, gdy mamy silne społeczeństwo obywatelskie, niski poziom korupcji i odpowiedzialne elity polityczne.
A teraz fakty z domowego podwórka. Mimo wpompowania dziesiątków miliardów złotych środków unijnych w rozwój innowacyjności w skali gospodarki ta innowacyjność dramatycznie spadła w minionych sześciu latach. Dlatego trzeba postawić pytanie, czy pomoc rozwojowa szkodzi czy pomaga w rozwoju kraju, który ją otrzymuje. Jedno wiadomo na pewno: warunki dołączane do tej pomocy bardzo często skutecznie promują interesy krajów, które jej udzielają.