Skoro chodzi o plan zmian na całe lata, to jeden tydzień pewnie nie robi wielkiej różnicy. Ale z drugiej strony szkoda i tygodnia, podczas którego kraj nadal tkwi w ruinie, a mógłby już wstawać z kolan.
Na szczęście tydzień nie minął jednak bezproduktywnie. Wielkiego planu wprawdzie nie poznaliśmy, ale za to w Sejmie odbyło się pierwsze czytanie projektu 500 plus. Projektu, który – zgodnie ze słowami pani minister rodziny – ma także znaczenie historyczne. Zwiększa bowiem o połowę nasze wydatki na politykę prorodzinną, dzięki czemu z pewnością zahamuje demograficzny regres i spowoduje, że znów będzie nas więcej. Polaków!
Od razu powiem – nie mam nic przeciwko temu, żeby państwo polskie wydawało duże pieniądze na politykę prorodzinną. Do tej pory wydawaliśmy na ten cel 2 proc. PKB – poniżej średniej dla krajów OECD, która wynosi 2,5 proc. Teraz będziemy wydawać 3 proc. PKB, co przesunie nas w pobliże czołówki (liderzy wydają 4 proc. – maruderzy, w tym USA, około 1 proc.).
Czy program rozwiąże nasze problemy demograficzne i zwiększy dzietność? Czy też ciężko zapracowane pieniądze, zabrane w formie podatków zostaną wydane w sposób nieefektywny? Innymi słowy, czy będzie to program 500 plus, czy 500 minus?
Po stronie 500 plus trzeba zapisać przede wszystkim to, że rzeczywiście radykalnie zwiększą się kwoty wydawane w naszym kraju na politykę prorodzinną. Wraz z działaniami poprzedniego rządu mamy do czynienia wręcz ze skokowym zwielokrotnieniem wysiłku.