Zgubioną wiadomością okazał się „przegląd śródokresowy perspektywy finansowej Unii Europejskiej na lata 2014–2020". Przekładając język brukselski na ludzki: ta nazwa oznacza kontrolę tego, jak na półmetku idzie Polsce realizacja programów finansowanych przez UE. No i jak idzie? Tak, zgadliście. Kiepsko.
Jednymi z najważniejszych programów miały być te, które wspierają innowacyjność gospodarki oraz cyfryzację administracji. W innowacjach upatrywano lokomotywę, która wciągnie polską gospodarkę w high-tech XXI wieku. Biało-czerwona Dolina Krzemowa, Dolina Lotnicza i inne oparte na wysokich technologiach plany. Zawiera je choćby strategia na rzecz odpowiedzialnego rozwoju. Zaawansowana myśl techniczna miała raz na zawsze skończyć z wizerunkiem Polski – montowni tego, co wymyślą inni. Polska silna laboratoriami, nie liczbą kwintali ziemniaków z hektara.
A jednak chyba zostaniemy przy ziemniakach. Na innowacje kraj nasz dysponuje ogromną sumą 8,5 mld euro. Ale według informacji Ministerstwa Inwestycji i Rozwoju przez trzy lata przedsiębiorcy podpisali umowy o wartości zaledwie 22 proc. tej kwoty! Okazało się, że otrzymanie grantu jest bardzo trudne. Firmy wolą w tej sytuacji wziąć zwykły kredyt i mieć wolne ręce we wdrażaniu innowacyjnych technologii. O ile w ogóle zdecydują się ryzykować pieniądze i energię w warunkach niestabilnego prawa. Oraz skarbówki interpretującej to prawo z pomocą fusów po porannej kawie.
Partnerem dla innowacyjnej Polski miała być cyfrowa administracja. Zdolna do szybkiego i sprawnego działania. Ale tu też programy idą słabo – zawarte umowy to również około 22 proc. dostępnych funduszy. Nic dziwnego, zważywszy, jakiego pecha ma Ministerstwo Cyfryzacji. A przecież ten resort ma kluczowe znaczenie dla rozwoju Polski. Musi być silnym ośrodkiem decyzyjnym, zdolnym forsować swoje koncepcje. Widać teraz jak na dłoni dlaczego.
Pewnie w niektórych gazetach przeczytamy, że nic złego się nie stało. Że pieniądze nie zostaną Polsce odebrane. Będą „tylko" przesunięte na inne programy. Otóż wcale nie „tylko". Gdy pacjent z nadkwasotą wyląduje w szpitalu z otwartym złamaniem nogi, to co mu z tego, że lekarz powie: „wie pan, sala operacyjna będzie gotowa za tydzień, ale dostanie pan dziś dodatkową porcję tabletek na zgagę"? Unijne programy miały nam dać lokomotywę rozwoju! A nie więcej wagonów do ciągnięcia!