Piotr Mazurkiewicz: Mniej za więcej, czyli ucieczka przed podwyżkami

Czy ktoś pamięta, że przez dekady kostka masła ważyła 250 gramów? Od lat to już głównie 200 gramów, choć „w promocji" można dostać też takie 170- czy 180-gramowe.

Aktualizacja: 15.09.2021 22:22 Publikacja: 15.09.2021 20:53

Piotr Mazurkiewicz: Mniej za więcej, czyli ucieczka przed podwyżkami

Foto: Adobe Stock

Rosnących cen nie lubi nikt, ani klienci, ani sprzedawcy. O ile pierwsi mogą co najwyżej polować na okazje lub kupować mniej, o tyle sklepy mają sporo sztuczek, dzięki którym konsumenci przynajmniej na pozór wyjdą z zakupów zadowoleni.

Mamy w tej chwili rekordową inflację, ceny rosną głównie z powodu drożejącej energii i paliw, czyli nie da się tego uniknąć. Sklepom nie jest jednak łatwo przyznać się do tego, że ceny muszą podnieść, ponieważ na klientów działa to fatalnie i zachęca do poszukiwań tańszych ofert u konkurencji. Wspólnie z producentami wytaczają zatem najcięższe działa. Ta walka o ceny toczy się po cichu, przy stołach podczas negocjacji wielkości opakowań czy w laboratoriach, gdzie zmieniane są składy. Cel jest jeden – produkcja ma być tańsza, ale jednocześnie klient nie powinien się zorientować, że coś jest nie tak. Większość i tak nie czyta etykiet, więc może nie zauważyć, że teraz do słodzenia coraz częściej zamiast cukru używa się tańszego syropu glukozowo-fruktozowego.

Czytaj więcej

Chleb drożeje i na razie to się nie zmieni

Tańsze jest pójście w tzw. downsizing – aż dziwne, że to hasło nie trafia jeszcze jako nadruki na kubki czy T-shirty, bo z tą sztuczką mamy do czynienia wszyscy. Chodzi o to, aby klient dostał nieco mniej, ale jednocześnie, by tego zupełnie nie zauważył. A cena na półce pozostanie taka sama, więc choć nie ma wzrostu cen, to jednak jest.

Czy ktoś pamięta, że przez dekady kostka masła zawsze ważyła 250 gramów? Od lat to już głównie 200 gramów, choć „w promocji" można dostać też takie 170- czy 180-gramowe. Wyliczać można długo: dwie czy cztery czekoladki mniej w pudełku można zamaskować kształtem opakowania czy dodatkową warstwą papieru. Grube i wypukłe dna w słoikach powodują, że wyglądają one na pierwszy rzut oka tak samo, ale te 10 ml na opakowaniu robi różnicę. Podobnie jak mniej alkoholu w wódce, która już nawet nie nazywa się wódką, ale klient może tego nie zauważyć, ponieważ znana mu nazwa marki robi swoje. Tak samo pieczywo, które staje się bardziej napompowane powietrzem i na pierwszy rzut oka wszystko jest OK. Tak samo robi się w restauracjach słusznie przekonanych, że klienci raczej nie noszą ze sobą wag kuchennych i nie sprawdzą, ile danie waży, oraz jak się to zmieniło na przestrzeni ostatnich miesięcy. I wszyscy dalej udają, że jest tak samo, choć jednak nie.

Trend ten dotyczy nie tylko żywności, ale także chemii, kosmetyków, a nawet ubrań. Nie są oczywiście mniejsze, ale materiał do ich uszycia ma w sobie mniej bawełny. Przez to, że splot jest luźniejszy, ubrania są jednak mniej trwałe i szybciej pojawiają się w nich charakterystyczne dziurki – to nie ofiara postrzału, a jedynie puszczają słabsze i cieńsze nitki w tkaninie.

Można by powiedzieć: no i trudno, jest, jak jest. Niemniej politycy robią swoje, rząd, dokładając sklepom i producentom nowych obciążeń fiskalnych, sam prowokuje do jeszcze większej kreatywności. Ostatecznie i tak straci klient, a politycy zapominają, że także nimi są. Mogą nie wiedzieć, ile kosztuje chleb, ale do ich domu raczej ten chleb ktoś kupuje. Bardziej napompowany niż zwykle.

Rosnących cen nie lubi nikt, ani klienci, ani sprzedawcy. O ile pierwsi mogą co najwyżej polować na okazje lub kupować mniej, o tyle sklepy mają sporo sztuczek, dzięki którym konsumenci przynajmniej na pozór wyjdą z zakupów zadowoleni.

Mamy w tej chwili rekordową inflację, ceny rosną głównie z powodu drożejącej energii i paliw, czyli nie da się tego uniknąć. Sklepom nie jest jednak łatwo przyznać się do tego, że ceny muszą podnieść, ponieważ na klientów działa to fatalnie i zachęca do poszukiwań tańszych ofert u konkurencji. Wspólnie z producentami wytaczają zatem najcięższe działa. Ta walka o ceny toczy się po cichu, przy stołach podczas negocjacji wielkości opakowań czy w laboratoriach, gdzie zmieniane są składy. Cel jest jeden – produkcja ma być tańsza, ale jednocześnie klient nie powinien się zorientować, że coś jest nie tak. Większość i tak nie czyta etykiet, więc może nie zauważyć, że teraz do słodzenia coraz częściej zamiast cukru używa się tańszego syropu glukozowo-fruktozowego.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację