Niekiedy są to ulgi podatkowe, innym razem finansowe granty albo atrakcyjne tereny z gotową infrastrukturą. Wszystko w nadziei, że zagraniczne firmy stworzą nowe miejsca pracy, pobudzą gospodarkę, a z czasem zasilą krajowy i lokalny budżet podatkami. Zabiegając o inwestorów i ścieląc przed nimi czerwony dywan, politycy wydają się czasem zapominać (albo to udają), że zagraniczna inwestycja to nie jest przyjazd bogatego wujka z Ameryki, który przywiezie mnóstwo prezentów, walizkę dolarów i nie będzie nic w zamian oczekiwał. Peany na cześć zagranicznych firm szybko mogą się więc zamienić w oskarżenia, zwłaszcza przy okazji kampanii wyborczych, gdy – już nie pożądane, ale pazerne – zagraniczne firmy stają się atrakcyjnym chłopcem do bicia. Bo są bogate i obce.