Nie ma już czasu na zasadnicze reformy. Zmiana zasad przyznawania rolniczych ubezpieczeń i dopłat, emerytur mundurowych oraz podwyższenie wieku emerytalnego widoczne rezultaty mogą dać dopiero za kilka lat. Nie oznacza to, że trzeba z tego w ogóle rezygnować, ale dziś można tylko gwałtownie zacisnąć pasa, wstrzymując indeksacje wszystkich płac i świadczeń z publicznych pieniędzy. Można też – niestety – podnosić VAT.

Rząd do oszczędzania podchodzi jednak bardzo ostrożnie. Wprawdzie trochę zmienia w zasiłkach, ale dużo łatwiej przychodzi mu zapowiadać kolejne podwyżki VAT.

Trudno więc oprzeć się wrażeniu, że minister finansów w walce z długiem liczy raczej nie na oszczędności, ale na decyzje polityczne. Niezawodni posłowie są gotowi w każdej chwili wyłączać z definicji długu publicznego kolejne zobowiązania państwa. Dzięki temu progi zadłużenia zapisane w konstytucji mogą nas nie martwić – choć obecnie nakładają one m.in. zakaz dalszego zadłużania się sfery publicznej, a w skrajnej sytuacji nawet nakazują sporządzenie budżetu bez deficytu. Jednak w krytycznej sytuacji nasi posłowie – niezależnie od partyjnych barw – na pewno staną na wysokości zadania i zmienią ten "nieżyciowy" zapis w ustawie zasadniczej.

Gorzej wygląda sprawa z Brukselą. Tamtejsi urzędnicy nie znają się na żartach i dla nich dług zawsze pozostaje długiem. Dlatego polska dyplomacja organizuje w Unii grupę państw, które wspólnie walczą z konserwatywnym podejściem Unii do długu publicznego. Staramy się, aby zostały z niego wyłączone zobowiązania wynikające z reformy emerytalnej.

Wszystkie te działania pokazują, że problemem polskiego rządu nie jest dług publiczny, na którego obsługę wydamy w tym roku niespełna 35 mld zł. Kłopotem gabinetu Tuska są wskaźniki, które nie pozwalają nam dłużej żyć na kredyt. Jeśli jednak premier i ministrowie zakładają, że obecne długi będą spłacały nasze dzieci czy wnuki, to się mylą. Te długi musimy zacząć spłacać my.