Europie, która już od dawna do takich działań się przymierza, a teraz zaczyna wcielać je w życie. Dłuższa praca oznacza bowiem realne oszczędności dla gospodarki i odciąża kosztowne systemy emerytalne.
Skoro żyjemy dłużej, powinniśmy także dłużej być aktywni zawodowo. Najbardziej radykalna w tej kwestii Dania myśli docelowo o 72. roku życia jako wieku emerytalnym, większość krajów skłania się ku 65 – 67.
Ogłoszenie paktu dla konkurencyjności, który ma służyć rosnącej integracji gospodarczej krajów strefy euro, państwa pozostające poza nią przyjęły z zaniepokojeniem. Oczywiście nie chodzi tu o wiek emerytalny, ale o realny powrót do koncepcji Europy dwóch prędkości, grupy krajów połączonych wspólną walutą, która tworzyć ma awangardę rozwoju, wspierającej się we wzorowanych na rozwiązaniach niemieckich działaniach prokonkurencyjnych, i zostających w tyle tych, którzy do eurostrefy wejść dotąd nie chcieli lub nie mogli, w tym także Polski. Trudno się dziwić, że premier Donald Tusk nie był po piątkowym szczycie UE zbyt szczęśliwy.
No cóż, uwzględniając stan finansów publicznych Polski, strefa euro jest poza naszym zasięgiem. Ale dlaczego mamy również pozostawać w ariergardzie niezbędnych zmian emerytalnych? Propozycji podniesienia wieku emerytalnego słyszeliśmy już wiele, sugerował to prof. Leszek Balcerowicz, sugerował szef doradców premiera Michał Boni... Nic z tych zapowiedzi nie zostało i wygląda na to, że lada moment będziemy jednym z najkrócej pracujących narodów w Europie, obdarzonym za to licznymi przywilejami emerytalnymi i kłócącym się o OFE.
Znów będziemy tupać nóżką, bo ktoś chce coś robić bez nas. Tymczasem w niektórych sytuacjach poza falą kluczowych zmian pozostajemy wyraźnie na własną prośbę.