Podczas gdy wydatki państwa związane z waloryzacją płac, emerytur i świadczeń wzrosną z pewnym opóźnieniem. Ale te pozytywne strony wysokiej inflacji szybko miną i zaczną się prawdziwe kłopoty.

Przede wszystkim bank centralny podniesie stopy procentowe. Konsekwencją będą wyższe odsetki od kredytów zaciąganych przez firmy, zwykłych ludzi, a także państwo. Prawdopodobnie szybko zdrożeje złoty, a to spowoduje spadek wpływów z eksportu. Tak więc zbyt szybki wzrost cen – a 4,3 proc. to z pewnością za dużo – przyczyni się do spowolnienia wzrostu gospodarczego.

Ale zbliżają się wybory parlamentarne i rosnące ceny mogą przynieść poważne skutki polityczne. Jeszcze w czasie gdy inflacja była poniżej 4 proc., PiS już prowadził kampanię, szermując hasłami o drożyźnie. Tymczasem szybki wzrost inflacji jest dziś zjawiskiem powszechnym na świecie – wywołują go przede wszystkim wysokie ceny surowców i żywności. Dlatego obwinianie za to rządu PO–PSL jest bezsensowne. Ale nie ma się co łudzić, te hasła na pewno znajdą zwolenników. Wzrośnie zatem nacisk na podwyżki płac i emerytur, a rządowe plany oszczędności znajdą się w poważnych tarapatach.

Czy rząd mógł zapobiec tak dużemu wzrostowi cen? Pomijając nonsensowne pomysły z regulacją cen żywności, teoretycznie mógł w ograniczonym stopniu wpływać na ceny np. poprzez obniżenie opodatkowania paliw. Ale to oznaczałoby kłopoty dla budżetu państwa.

Dlatego jeżeli dziś czegoś powinno się oczekiwać od władz, to stanowczości wobec żądań płacowych. Rząd Donalda Tuska do niedawna był znany z hojnej ręki wobec zatrudnionych w sektorze publicznym. Jeśli jednak teraz ugnie się przed ich żądaniami, to wysoka inflacja, która powinna szybko przejść do historii, może przekształcić się w zjawisko trwałe. A to już niekorzystnie wpłynie i na naszą gospodarkę, i kieszenie.