Prywatyzacja tego, co jeszcze nie było sprywatyzowane. Najlepiej sprzedaż globalnemu inwestorowi, który zawsze jakoś przetrwa. I cięcia i jeszcze raz cięcia.
Tymczasem okazuje się, że kłopotów w hutnictwie wcale nie załatwiono drastycznie tnąc koszty i zatrudnienie. Dzisiaj we Francji stalownie stanęły, a w Polsce ArcelorMittal wstrzymał produkcję, bo nie ma zbytu.
Tak naprawdę Europie grozi, że przemysł stalowy całkiem się stąd zwinie. I to już nie straszy najbogatszy Brytyjczyk Lakshmi Mittal, ale szefowie wyspecjalizowanych hut, których tworzenie też miało być receptą na pokonanie kryzysu. Koncerny stalowe jak Europa długa i szeroka informują o stratach i braku pomysłów na przetrwanie i o kolejnych tysiącach zwalnianych pracowników.
Mimo wszystkich cięć w latach 90 byłego stulecia Europa nadal pozostawiła sobie zbyt duże moce produkcyjne. Bo może popyt się ożywi. Tymczasem coraz mniej jest już wielkich projektów infrastrukturalnych, a nadwyżka mocy na rynku wynosi ok. 40 - 50 mln ton przy produkcji 170 mln. Nie ma co się łudzić. Marne są szanse, że już w tym roku gospodarka ożywi się do tego stopnia, że nagle wielkie piece będą w pełni wykorzystane. Więc co? Produkować na place, jak to było pod koniec ubiegłego roku? Drogo i bez sensu. Liczyć, że Chińczycy znów wrócą do wielkich zakupów, a USA wykorzystując tanią energię będą chcieli budować bez końca ? To ryzykowna teoria, na której trudno opierać plany na przyszłość. Niewiele także mogą pomóc fuzje, bo tak naprawdę pozostały te same miejsca produkcji, tylko zmieniały się ich nazwy. Wystarczy prześledzić losy Huty Warszawa. Teraz nazywa się ArcelorMittal i jest w tym samym, idiotycznym jak na przemysł ciężki miejscu, skutecznie zatruwając północne dzielnice stolicy. Zamknąć? Dla pracujących tam byłaby to tragedia. Zresztą tak jak jest to w motoryzacji, przemyśle stoczniowym, czy właśnie w hutnictwie każda taka decyzja wiąże się z wielkimi emocjami, bo pracują tam tysiące ludzi.
I w tym kontekście właśnie trzeba patrzeć na pieniądze z funduszu spójności, jakie wynegocjował w Brukseli polski rząd. To zapewne ostatnie takie kwoty i dobrze trzeba o tym pamiętać. Ale na razie wiadomo, że wielkie projekty w Polsce jeszcze będą, że huty jakoś przeczołgają się przez ten kryzys, bo na infrastrukturę na ich i nasze szczęście potrzeba dużo stali. A co potem? No właśnie, co potem? Warto o tym pomyśleć, zanim nie stanie się naprawdę zbyt późno. Na razie stal tanieje. To powód do zadowolenia dla zarządzających projektami w Polsce, niestety na bardzo krótką metę. Wszystko więc wskazuje, że sektor stalowy czeka kolejna restrukturyzacja, głębsza i bardziej bezwzględna, niż poprzednie.