Zakaz otwierania sklepów w niemal wszystkie niedziele w miesiącu wielkim centrom handlowym specjalnie nie zaszkodził. Ograniczenia, wbrew intencjom ustawodawcy, najmocniej uderzyły w małe obiekty. Tylko w pierwszym kwartale straciły one 7,4 proc. obrotów, a liczba klientów spadła o niemal 5 proc. W tym samym czasie duże centra rosły w siłę. Ich obroty poszły w górę o 1,8 proc., a odwiedzalność wzrosła o 2,2 proc., licząc rok do roku.
Typowa krótkowzroczność twórców prawa. Ograniczenia w handlu, które miały pomóc małym przedsiębiorcom, okazują się być gwoździem do ich trumny. Mali lokalni producenci, np. żywności, nie wynajmą raczej stoiska w wielkiej galerii handlowej, bo po prostu ich na to nie stać. Ale stać ich na stanowisko wyspę w mniejszym osiedlowym obiekcie, np. w parku handlowym. Takie galerie są jednak zwykle zamknięte w niedziele na cztery spusty. Nieczynne są nawet stoiska z lodami czy lokalnymi przysmakami. Otwieranie całego obiektu tylko dla kilku sklepików właścicielowi zwyczajnie się nie opłaca. Do wymarłego budynku nie zajrzy pies z kulawą nogą. Nawet jeśli za ladą nielicznych otwartych punktów stoi właściciel i nawet jeśli sprzedaje najlepsze polskie produkty.
Centrum handlowe bez kina, rozbudowanej strefy gastronomicznej i rozrywkowej jest na straconej pozycji. I tu handlowi giganci mają nad małymi sklepami ogromną przewagę. Wielkomiejskie centra rozbudowują strefy gastronomiczne, wprowadzając do obiektów także najlepsze restauracje z obsługą kelnerską. Fast foody to klient ma na ulicy, więc nie będzie wjeżdżał na ostatnie piętro wielkiego domu handlowego tylko po to, by zjeść hamburgera. Oferta galerii musi być coraz bardziej wyszukana.
Gastronomia i rozrywka rozpychają się w centrach łokciami, zajmując już nawet 20–25 proc. powierzchni. Zarządcy i właściciele obiektów idą jeszcze dalej, organizując np. zajęcia z jogi. Kuszą też wielkimi salami zabaw dla dzieci. Jedna z mniejszych stołecznych galerii otwiera u siebie bibliotekę.
Zmieniać się muszą także centra wyprzedażowe, którym ograniczenie handlu w niedziele również dało się we znaki. Klienci na zakupy do outletów wybierali się głównie w weekendy. Teraz, jak wynika z analiz firmy Neinver, coraz częściej pojawiają się tam w czwartki i w piątki. Zresztą już nie tylko po to, by polować na okazje. Outlety przestają być wyłącznie miejscem tańszych zakupów, ale i miejscem spotkań, podobnie jak zwykłe galerie.