Małe galerie, wielcy przegrani

Ograniczenia w handlu, które miały pomóc małym sklepom, okazują się być gwoździem do ich trumny.

Publikacja: 25.06.2019 21:00

Małe galerie, wielcy przegrani

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Zakaz otwierania sklepów w niemal wszystkie niedziele w miesiącu wielkim centrom handlowym specjalnie nie zaszkodził. Ograniczenia, wbrew intencjom ustawodawcy, najmocniej uderzyły w małe obiekty. Tylko w pierwszym kwartale straciły one 7,4 proc. obrotów, a liczba klientów spadła o niemal 5 proc. W tym samym czasie duże centra rosły w siłę. Ich obroty poszły w górę o 1,8 proc., a odwiedzalność wzrosła o 2,2 proc., licząc rok do roku.

Typowa krótkowzroczność twórców prawa. Ograniczenia w handlu, które miały pomóc małym przedsiębiorcom, okazują się być gwoździem do ich trumny. Mali lokalni producenci, np. żywności, nie wynajmą raczej stoiska w wielkiej galerii handlowej, bo po prostu ich na to nie stać. Ale stać ich na stanowisko wyspę w mniejszym osiedlowym obiekcie, np. w parku handlowym. Takie galerie są jednak zwykle zamknięte w niedziele na cztery spusty. Nieczynne są nawet stoiska z lodami czy lokalnymi przysmakami. Otwieranie całego obiektu tylko dla kilku sklepików właścicielowi zwyczajnie się nie opłaca. Do wymarłego budynku nie zajrzy pies z kulawą nogą. Nawet jeśli za ladą nielicznych otwartych punktów stoi właściciel i nawet jeśli sprzedaje najlepsze polskie produkty.

Centrum handlowe bez kina, rozbudowanej strefy gastronomicznej i rozrywkowej jest na straconej pozycji. I tu handlowi giganci mają nad małymi sklepami ogromną przewagę. Wielkomiejskie centra rozbudowują strefy gastronomiczne, wprowadzając do obiektów także najlepsze restauracje z obsługą kelnerską. Fast foody to klient ma na ulicy, więc nie będzie wjeżdżał na ostatnie piętro wielkiego domu handlowego tylko po to, by zjeść hamburgera. Oferta galerii musi być coraz bardziej wyszukana.

Gastronomia i rozrywka rozpychają się w centrach łokciami, zajmując już nawet 20–25 proc. powierzchni. Zarządcy i właściciele obiektów idą jeszcze dalej, organizując np. zajęcia z jogi. Kuszą też wielkimi salami zabaw dla dzieci. Jedna z mniejszych stołecznych galerii otwiera u siebie bibliotekę.

Zmieniać się muszą także centra wyprzedażowe, którym ograniczenie handlu w niedziele również dało się we znaki. Klienci na zakupy do outletów wybierali się głównie w weekendy. Teraz, jak wynika z analiz firmy Neinver, coraz częściej pojawiają się tam w czwartki i w piątki. Zresztą już nie tylko po to, by polować na okazje. Outlety przestają być wyłącznie miejscem tańszych zakupów, ale i miejscem spotkań, podobnie jak zwykłe galerie.

Do centrów wyprzedażowych wchodzą kina, kluby fitness, restauracje. Coraz bogatsza oferta ma pomóc sklepom odzyskać chociaż część utraconych w niehandlowe niedziele zarobków.

Duży może więcej. Wielu małych nie przetrwa. Cokolwiek czynisz, czyń rozważnie i patrz końca, można by przypomnieć twórcom ustawy. Nie o taki koniec chyba chodziło.

Zakaz otwierania sklepów w niemal wszystkie niedziele w miesiącu wielkim centrom handlowym specjalnie nie zaszkodził. Ograniczenia, wbrew intencjom ustawodawcy, najmocniej uderzyły w małe obiekty. Tylko w pierwszym kwartale straciły one 7,4 proc. obrotów, a liczba klientów spadła o niemal 5 proc. W tym samym czasie duże centra rosły w siłę. Ich obroty poszły w górę o 1,8 proc., a odwiedzalność wzrosła o 2,2 proc., licząc rok do roku.

Pozostało 84% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację