Pierwsi paść mieli producenci wieprzowiny, ale lista potencjalnych ofiar szybko się wydłużała wraz z rozszerzaniem rosyjskich sankcji. Zakaz sprzedaży do Rosji dotknął w ubiegłym roku m.in. producentów wołowiny, drobiu, owoców, warzyw, mleka i wyrobów mlecznych oraz serowarów.
Po pierwszym szoku, gdy część firm i branżowych organizacji kreśliła czarne scenariusze i nawoływała rząd do natychmiastowych dopłat, które zrekompensowałyby poniesione na Wschodzie straty, przyszła refleksja. Dopłaty, owszem, się pojawiły, ale dużo mniejsze niż oczekiwali ich entuzjaści. Ważniejsze okazało się polityczne wparcie w poszukiwaniu nowych rynków zbytu. Przedstawiciele resortu gospodarki, rolnictwa czy spraw zagranicznych nie odkryli przy tym prochu. Praktyka łączenia wizyt dyplomatycznych z ułatwianiem kontaktów biznesowych znana i stosowana z sukcesami jest przecież od dawna, co potwierdzają liczne przykłady z Europy Zachodniej czy USA.
Dobrze, że ministrowie polskiego rządu również przestali się bać przedsiębiorców. I oby tak zostało, bo łączenie przy zagranicznych misjach polityki z biznesem przynosi świetne efekty. Sprzedaż naszych produktów rolno-spożywczych do Afryki zwiększyła się w ubiegłym roku niemal dwukrotnie, coraz więcej wysyłamy do Azji, w tym do Chin, obiecująco wyglądają Japonia, Korea Południowa czy bliższa nam Turcja. Udało się też znacznie zwiększyć eksport na niezwykle konkurencyjne rynki europejskie.
A co z embargiem Kremla? Trwa w najlepsze. I szkodzi przede wszystkim rosyjskiej gospodarce, która według najnowszych danych w styczniu skurczyła się o 1,5 procent, przy inflacji na poziomie 15 procent i drastycznym spadku obrotów handlowych z zagranicą. A polscy przedsiębiorcy jeszcze raz udowadniają, że potrafią sobie radzić w kryzysowych sytuacjach, na globalnym rynku czują się zaś coraz pewniej. Do zrekompensowania strat wynikających z rosyjskiego embarga droga jeszcze daleka, ale pierwsze – najtrudniejsze – kroki udało się już zrobić.