Czynników wpływających na wyceny akcji jest tak dużo, że czasami ciężko się w nich połapać. Przykładowo, w poniedziałek rynki na całym świecie żyły tym, co się wydarzyło w Chinach. Tamtejszy indeks giełdowy Shanghai Composite stracił aż 8,5 proc., co było największym spadkiem w trakcie jednej sesji od lutego 2007 r. Dramat. Gdyby tak się działo na GPW, wielu polskich polityków zapewne naprędce z Wikipedii dowiedziałoby się, czym jest rynek kapitałowy, stanęło dumnie przed kamerami TV i kazało natychmiast zamknąć GPW.
Z racji tego, że żyjemy w globalnej wiosce, a rynki finansowe tworzą system naczyń połączonych, przecena w Chinach odbiła się głośnym echem. W Niemczech główny wskaźnik koniunktury giełdowej spadał w poniedziałek o ponad 2 proc. Podobnie było we Francji. Do dużej przeceny doszło także na rynku surowców. Wszystko dlatego, że Chiny stały się tak znaczącym graczem na świecie, iż nawet najdrobniejsza rysa na ich gospodarczym wizerunku odbija się negatywnie na globalnych rynkach finansowych.
Trzeba jednak pamiętać, że każdy medal ma dwie strony. Owszem, spadki w Chinach muszą robić wrażenie, jednak ten sam indeks, nawet po uwzględnieniu ponad 8-proc. przeceny z poniedziałku, od początku roku jest ponad 15 proc. na plusie. Podobnie wyglądają inne giełdy. Niemiecki DAX od początku roku zyskał ponad 13 proc., a francuski CAC40 – ponad 15 proc.
Logice rynkowej wymyka się tylko giełda warszawska. W poniedziałek WIG20 nie tylko nie spadł, ale nawet zyskał na wartości (nam Chiny niestraszne!) – dzięki zwyżce akcji KGHM, któremu PiS obiecuje zniesienie podatku od kopalin. Problem polega na tym, że WIG20 od początku roku jest 5 proc., ale pod kreską – obawy m.in. o opodatkowanie banków i przewalutowanie kredytów frankowych doprowadziły do przeceny banków. Polska giełda stała się nie tylko odporna na światowe trendy, ale i nieprzewidywalna. Wszystko dzięki politykom.