Boom drogowy związany z Euro 2012 zamiast wzmocnić polskie firmy budowlane, zostawił po sobie setki bankrutów. W sądach toczy się prawie 100 spraw przeciwko Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad na łącznie 6 mld zł. Chodzi o brak zapłaty za roboty drogowe.
Autostradowy pasztet zafundowały nam poprzednie rządy – PiS i PO–PSL. Dopuściły się zaniedbań. Dopiero gdy zbliżał się termin Euro 2012, zaczęło się pospolite ruszenie, zmieniano przepisy i rozpisywano przetargi. Skumulowanie prac tuż przed piłkarską imprezą doprowadziło jednak do wywindowania cen materiałów i stawek pracowników. Nie wytrzymali tego nawet Chińczycy z potężnego Covecu. Na to wszystko nałożyła się polityka najniższej ceny, która wprawdzie była dla urzędników „Gdaki" mniej pracochłonna, ale otwierała drzwi firmom bez zaplecza, doświadczenia i umiejętności. Albo takim, które z góry wiedziały, że nie zapłacą podwykonawcom.
Najgorzej wyszły na tym małe krajowe firmy, które znajdowały się na końcu drogowego łańcucha pokarmowego. Ze względów formalnych wiele z nich nawet nie może złożyć pozwu o zapłatę.
Nowy rząd PiS stanął teraz przed nie lada problemem. Chodzi o osłabienie polskich wykonawców w sytuacji, gdy zaczyna się kolejna fala inwestycji – do 2023 roku mają powstać przy kolejnym wsparciu unijnym drogi za co najmniej 107 mld zł. Polskie firmy, które ocalały z pogromu, znów będą musiały ryzykować. Dalej bowiem w przetargach decyduje głównie cena i znów mamy oferty podejrzanie tanie, a więc ponownie w razie wzrostu kosztów polscy podwykonawcy mogą nie dostać pieniędzy.