Sprawa zakupu nowej broni jest przesądzona, a gigantyczne fundusze – jak zapewnia Ministerstwo Obrony Narodowe – zostały zarezerwowane. Pojawienie się w polskim arsenale nowych okrętów podwodnych wyposażonych w rakietową broń precyzyjnego rażenia zmieni strategiczną sytuację nie tylko na Bałtyku, ale także w całym regionie.
Jednak inwestycje w podwodny oręż to zarazem ogromne, skomplikowane przedsięwzięcie przemysłowe, zwłaszcza w sytuacji, gdy rodzime stocznie nie mają żadnych doświadczeń technologicznych i produkcyjnych w tej dziedzinie.
Podczas debaty „Strategiczna inwestycja w okręty podwodne. Szanse dla polskiego przemysłu. Dylematy, które należy rozstrzygnąć" w redakcji „Rzeczpospolitej" o przygotowaniach do polskiego morskiego wyścigu zbrojeń dyskutowali przedstawiciele kierownictwa MON, wojskowi, eksperci. Swoje doświadczenia przedstawili norwescy sojusznicy, którzy też planują wymianę podwodnej floty i proponują Polsce współpracę w tej dziedzinie.
Skuteczne odstraszanie
Jakich okrętów podwodnych potrzebuje dziś polska marynarka? W którym momencie przygotowań do pozyskania strategicznej i wyjątkowo kosztownej broni jesteśmy – pytał uczestników prowadzący debatę Marcin Piasecki, redaktor „Rzeczpospolitej".
Bartosz Kownacki, wiceminister obrony odpowiadający w MON za modernizację armii i zakup sprzętu wojskowego, potwierdził, że rząd jest już w zaawansowanej fazie przygotowań do zamówienia okrętów podwodnych. Ma przy tym świadomość, iż mierzy się z ogromnym przedsięwzięciem (koszt pozyskania trzech jednostek to ok. 10 mld zł), którego istotną częścią będzie pakiet przemysłowy, czyli konieczność stworzenia warunków do technologicznej współpracy przyszłego dostawcy-producenta podwodnej broni i polskich stoczni.