Na razie jest ona poniżej celu NBP wynoszącego 2,5 proc. Niepokoić natomiast powinien impet inflacyjnej recydywy. Tyle że ma ona źródła poza polską gospodarką: wzrost cen paliw z powodu ograniczenia wydobycia ropy na świecie przez kartel OPEC, który dogadał się w tej sprawie z Rosją.

Powrót inflacji będzie miał co najmniej trzy konsekwencje. Po pierwsze, da oręż związkom domagającym się coraz głośniej podwyżek płac w firmach państwowych. Siła nabywcza pracowniczych dochodów przez ostatnie półtora roku rosła dzięki deflacji. Presja płacowa się wzmaga – tym bardziej że przy wzroście gospodarczym zaczyna brakować fachowców. Inflacja tylko ją wzmocni. Co więcej, przy niskich stopach procentowych „ciułacze" zaczną tracić na lokatach bankowych – szef NBP mówił wszak, że do końca roku Rada Polityki Pieniężnej nie podniesie stóp procentowych. A to skłoni wielu oszczędzających do szukania alternatywy dla trzymania pieniędzy w bankach.

Trzecią konsekwencją wysokiej inflacji przy niskich stopach procentowych (a więc i niskim oprocentowaniu kredytów) będzie prawdopodobnie powrót popytu na kredyty hipoteczne oraz druga fala zakupów nieruchomości (pierwszą napędza gotówka płynącą z kont). Kredytobiorcom sprzyjać będzie lepsza sytuacja płacowa i brak zagrożenia bezrobociem, co pozwala z optymizmem patrzeć w przyszłość. Ten optymizm może jednak okazać się zgubny. Stopy procentowe w końcu wzrosną i skoczą też wtedy raty kredytów. Okaże się wówczas, że wielu zadłużonych na kredyt po prostu nie stać. Każda dobra sytuacja kryje przecież zalążek klęski.