Ale przecież osoby decydujące się na pozostanie na urlop w kraju mogą wybierać już nie tylko między Bałtykiem i nie mniej zatłoczonymi górami. Przybywa zwolenników innego typu wypoczynku, dla których all inclusive to istny dopust boży i przedsionek piekieł.
Czy na wyczekiwane przez rok wakacje warto się pchać do niemiłosiernie zatłoczonych miasteczek, które w większości nie są na taki najazd przygotowane? Nie chce im się inwestować w bazę hotelową czy gastronomiczną, skoro sezon trwa w porywach trzy miesiące, i to jak dobrze pójdzie. Wszędzie zatem są kolejki, bo personelu za mało itp. Standardy też mocno niedzisiejsze – jak samodzielne odbieranie dań w restauracji, a do tego plastikowe sztućce. Słowem, standardy jak w stołówce kolonijnej.
Już widać, iż coraz więcej osób szuka mniej obleganej alternatywy. W całym kraju jest coraz więcej opcji ciekawego spędzenia kilku dni czy pobytu jeszcze dłuższego.
Dobre hotele otwierane są już nie tylko z myślą o gościach konferencyjnych czy przyjęciach weselnych. Osobom niechętnym hotelowemu stylowi w sukurs idzie szybko rosnąca liczba mniejszych czy większych pensjonatów, często uruchamianych przez wykończonych wielkomiejskimi czy korporacyjnymi rygorami mieszczuchów. Oni często odbudowują lokalne receptury na organiczną żywność, produkują w stylu manufakturowym sery, przetwory owocowe czy warzywne. Może bez plaży i basenu, ale często przynajmniej z jeziorem w pobliżu i innymi atrakcjami, niezależnymi od pogody, czego nad morzem prawie nie ma.
Warto się nad taką opcją zastanowić.