Pielęgniarki nie zgadzają się, by pomijano je przy podziale pieniędzy na leczenie.
– Lekarze dostali do ręki broń, którą jest dyrektywa ograniczająca ich czas pracy. Powołują się na to, że medyków brakuje, i wymuszają podwyżki– denerwuje się Dorota Gardias, szefowa pielęgniarskich związków. – Pielęgniarek także drastycznie brakuje! My pracujemy w trybie dwunastogodzinnym, na który nie chcą się zgodzić lekarze. Jesteśmy przeciążone pracą i nie zgodzimy się, by pielęgniarka za miesiąc dostawała niespełna tysiąc złotych, a lekarz brał tyle za jeden weekendowy dyżur.
Pielęgniarki grożą więc protestami. Ma do nich dojść 21 stycznia. Tym razem nie będzie manifestacji pod Kancelarią Premiera. Siostry chcą rozmawiać z dyrektorami o pensjach i tam, gdzie lekarze dostaną podwyżki, a one nie, odejść od łóżek pacjentów. – Nie zrobiłyśmy tego w czasie ubiegłorocznych protestów. Ale skoro dyrektorzy zachowują się nieodpowiedzialnie i promują tylko jedną grupę zawodową, trzeba im przypomnieć, że w szpitalu pracują nie tylko lekarze– mówi Liliana Pietrowskaz Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych.
– W imieniu swojej organizacji przepraszam pacjentów tych szpitali, w których chorzy zostaną bez opieki. Zostałyśmy do tego zmuszone – dodaje Gardias.
Przepisy dostosowujące nasze prawo do unijnego weszływ życie 1 stycznia. Mówią one m.in., że lekarze nie mogą pracować w ciągu miesiąca więcej niż 48 godzin tygodniowo. W zamian za pracę dłuższą medycy żądają podwyżek. Negocjacje trwają w większości szpitali w Polsce.Czarę goryczy przelało jednak porozumienie w Tomaszowie Mazowieckim. Tam, pod groźbą ewakuacji szpitala i mimo jego zadłużenia, dyrektor zdecydował się dać lekarzom po 700 zł podwyżki, obiecał im też dalszy wzrost pensji. Z pielęgniarkami ma rozmawiać dopiero dzisiaj.