Spółdzielnia zapewnia, że chce budowę zakończyć, ale prace muszą sfinansować mieszkańcy. Ci zaś podkreślają, że dopłacać do mieszkań nie będą, bo spółdzielnia nie ma prawa takich dopłat żądać.
– Tak stwierdził sąd. Sytuacja jest więc patowa, bo spółdzielnia na dokończenie inwestycji nie chce wyłożyć pieniędzy – mówi jeden z mieszkańców budynku przy ul. Bohdanowicza 19 (nazwisko do wiadomości redakcji). – Cały czas żyjemy więc na placu budowy i nie wiemy, kiedy to się skończy.
Była kara, nie ma kary
Alina Celińska, zastępca powiatowego inspektora nadzoru budowlanego dla Warszawy, informuje, że nikt do tej pory nie występował z wnioskiem o pozwolenie na użytkowanie budynku. – Generalnie więc nie można go użytkować. W 2008 r. po kontrolach nałożyliśmy na spółdzielnię karę w wysokości 50 tys. zł za samowolne przystąpienie do użytkowania inwestycji. Jednak Wojewódzki Sąd Administracyjny uchylił właśnie nasze postanowienie – mówi Alina Celińska. – W tej sytuacji inwestycję skontrolujemy jeszcze raz, żeby sprawdzić, co się dzieje. Nie możemy jednak zmusić inwestora, by złożył wniosek o pozwolenie na użytkowanie – zastrzega.
O ochockiej inwestycji Racławicka II pisaliśmy już na łamach „Nieruchomości" kilka lat temu. Przypomnijmy. 95 mieszkań i pięć lokali użytkowych wzniosło przy Bohdanowicza Międzyzakładowe Spółdzielcze Zrzeszenie Budowy Domów Mieszkalnych Ochota. Jak informuje Lech Karpowicz, nowy prezes zarządu Ochoty, lokale były przekazywane wyłącznie do przeprowadzenia robót wykończeniowych, ale część osób zaczęła tu mieszkać. – Pierwsi mieszkańcy wprowadzili się do budynku, nie informując o tym spółdzielni, jeszcze w 2002 roku – mówi Lech Karpowicz.
Spółdzielnia inwestycji nie zamknęła, bo zabrakło pieniędzy. Do dziś nie ukończono prac na płycie garażu i wewnątrz hali. Trzeba m.in. położyć posadzki. Osiedle wciąż nie jest też ogrodzone. Z powodu katastrofalnej sytuacji finansowej kilka lat temu ogłoszono upadłość Ochoty z możliwością zawarcia układu. Do spółdzielni wkroczył zarządca sądowy. Część mieszkańców weszła z nim w ostry konflikt, zarzucając mu nieudolność w prowadzeniu prac. Padały m.in. zarzuty, że przetargi na wykonawcę robót są źle przygotowane, dlatego nikt w nich nie startuje. Zarządca odpierał ataki, twierdząc, że inwestycja nie może być ukończona z winy mieszkańców. Część z nich nie dopłaciła do wkładów budowlanych, niektórzy zaś mieli zaległości czynszowe. Pięć lat temu koszty ukończenia inwestycji szacowano na ok. 2 mln zł, podczas gdy na inwestycyjnym koncie spółdzielni było ok. 200 tys. zł. Spółdzielni udało się jednak wyjść z upadłości.