O ile sprzedający mieszkania mają świadomość, że hossa dawno się skończyła, o tyle właściciele domów często nie dopuszczają tej myśli do siebie. Stare budynki do remontu na mikrodziałkach lub niewykończone, na polach bez utwardzonego dojazdu wystawiają w cenie pałacu.

W przypadku mieszkań, jak przyznają pośrednicy, wcale nie tak sporadycznie udaje się doprowadzić do transakcji z rabatem sięgającym nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych (jeśli cena wywoławcza była zdecydowanie nierynkowa).

Jeśli natomiast chodzi o domy, choć kwota do zapłacenia często jest wyższa niż za mieszkanie, trudno o taki rabat. Argumentem jest zazwyczaj... piękna działka, sentyment do nieruchomości od lat pozostającej w rodzinie i tzw. dogodna lokalizacja. Dobre położenie to jednak pojęcie względne – dla jednych centrum miasta liczy się najbardziej, inni wolą peryferia.

Słyszałam niedawno historię sprzedaży nieruchomości w Warszawie. Negocjacje zakończyły się fiaskiem, bo sprzedająca zawyżoną cenę domu tłumaczyła tak: – Ale ma świetną lokalizację.

– No to niech sobie leży dalej... u pośrednika – zdenerwował się niedoszły nabywca i poszedł sobie.