A jest to możliwe, jeśli to już kolejna licytacja.
Zwykle uczestniczą w nich, oprócz osób zainteresowanych kupnem mieszkania dla siebie, także zawodowi handlarze nieruchomości, szukający okazji, na których da się zarobić. Mają oni często informacje z pierwszej ręki o mieszkaniu. Poza tym jeżdżą ze swoją świtą na licytacje, z publicznością. Bo kiedy chętnych na lokum jest zbyt wielu, zanim rozpocznie się pojedynek, próbują obrzydzić mieszkanie potencjalnym konkurentom, wygłaszając teatralnym szeptem: „słyszałem, że właściciel zabił się w mieszkaniu i śmierdzi tam nadal, bo ciało znaleźli w rozkładzie; sąsiad mówił, że była tam melina; wycofuję się, bo podobno lokal po spaleniu; ze trzy pokolenia tam mieszkają, nikt ich na bruk nie wyrzuci, jak też nie będę się szarpać...". Bywa, że po takim wstępie konkurencja się zmniejsza. Potem panowie z branży rozprawiają się między sobą.
Nie dla szarego obywatela okazyjne zakupy mieszkaniowe. Chyba że to dla niego nie pierwsza licytacja i nie da się wystraszyć. Zawsze jednak musi wziąć pod uwagę, że od wygranej licytacji do przeprowadzki może upłynąć ?kilka miesięcy. I to nie na remont, ale na formalności.