Wzrost cen mieszkań i spadek ich dostępności – to scenariusz dla stolicy na co najmniej najbliższe lata według analiz firmy JLL i Polskiego Związku Firm Deweloperskich (PZFD). W statystykach widać dziś ogromną lukę w podaży. Nawet jeśli sytuacja w tym zakresie się poprawi, to na efekt trzeba będzie poczekać.
Dane GUS mówią co prawda o ogólnopolskim boomie mieszkaniowym, jakiego jeszcze nie widzieliśmy (patrz ramka), ale Warszawa to czerwona wyspa na deweloperskiej mapie Polski. Liczba mieszkań w inwestycjach uruchamianych i tych, które uzyskały pozwolenie na budowę, jest o odpowiednio 19 i 31 proc. niższa niż średnia z wolnych od pandemii lat 2015–2020.
Eksperci alarmują, że Warszawa zacznie tracić zdolność przyciągania i zatrzymywania mieszkańców. Aglomeracja będzie się rozlewać, co oznacza wyższe koszty funkcjonowania.
Niepokojąca diagnoza
– Deweloperzy odpowiadają za 96 proc. mieszkań i domów oddawanych w Warszawie. Spółdzielni jest jak na lekarstwo, sektor publiczny praktycznie nie istnieje – podkreślił Kazimierz Kirejczyk, wiceprezes JLL.
Dodał, że od ponad dwóch lat w stolicy obserwowana jest nierównowaga między popytem a podażą. Oferta lokali spadła do niespotykanego wcześniej poziomu. Gdyby firmy nagle przestały budować, cały zasób sprzedałyby w zaledwie 1,7 kwartału. Oferta spada, bo deweloperzy wprowadzają na rynek coraz mniej mieszkań. Wprowadzają coraz mniej, bo brakuje gruntów i przeciągają się procedury związane z pozwoleniami na budowę. To prowadzi do najszybszego w porównaniu z innymi aglomeracjami wzrostu cen mieszkań. To wzrost nie tylko nominalny – już od kilku lat zmniejsza się siła nabywcza liczona jako to, ile mkw. lokalu można kupić za przeciętne wynagrodzenie. W 2017 r. było to 0,7 mkw., prognoza JLL na ten rok mówi, że będzie to poniżej 0,6 mkw. – to najsłabszy wynik w skali sześciu największych aglomeracji.