Jak się nie napracować, dostając przy okazji pełną miskę i jeszcze pochwałę za dobre sprawowanie? Wystarczy być kotem, który mruczy. A mrucząc, nakłania człowieka do opiekowania się nim. Zupełnie jak własnym dzieckiem. Odkrycia tego dokonali naukowcy z University of Sussex, którzy swoje wnioski opublikowali na łamach pisma „Current Biology”.
Ludzie tradycyjnie dzielą się na psiarzy i kociarzy. I ci pierwsi za nic nie mogą zrozumieć, dlaczego kociarze tak hołubią ulubieńców, którzy swoich opiekunów zdają się co najwyżej tolerować. Tak zresztą było od początku bliższej znajomości człowieka i kota (trwającej już od 9 tys. lat, jak wskazują niektóre dowody). Udomowiony drapieżnik wolał bowiem chadzać własnymi ścieżkami, łapiąc przy okazji myszy, niż pełnić przy swoim opiekunie rolę służebną jak pies. Za to odwdzięczano mu się zimą dachem nad głową i miską jadła w trudnych czasach.
Teraz jednak zabrakło tego zdroworozsądkowego argumentu, bo większość miejskich kotów nie łapie już myszy. Dlaczego więc ludzie wciąż trzymają w domach te zwierzaki, w dodatku traktując je jak członków własnych rodzin? Odpowiedź kryje się w kocim mruczeniu.